czwartek, 11 grudnia 2014

Mikołaj i pierniki, w końcu pierniki ;)



 
  Z okazji mikołaja w niedzielę zabraliśmy dzieciaki do miasta, do polskiego sklepu na spotkanie z Panem W Czerwieni, który to dzwoneczkiem machając zachęcał do wspólnego zdjęcia, a na pożegnanie wręczał woreczek pyszności, oczywiście obowiązkowo było jajko niespodzianka i lizak, ale znalazły się również mandarynki. Potem jeszcze po drodze do domu przeszliśmy przez Chantry Centre i tam proszę, któż by się spodziewał? Kolejny Mikołaj,tym razem schowany w grocie, do której prowadził korytarz pięknie udekorowany ruchomymi wystawkami przedstawiającymi a to eskimoski bawiące się w śniegu, a to dwa wielkie renifery żujące sianko lub małe elfy pakujące prezenty. Za wstęp płaciliśmy 5 funtów od dziecka, ale dzieciaki były zachwycone wystawkami, a na końcu korytarza czekał już Mikołaj z kolejnym podarunkiem, tym razem zaopatrzony był w drobne zabawki. To były udane mikołajki, choć o dzień spóźnione.


Kilka dni później przyszedł czas na pierniki, których wykonanie obiecuję sobie od lat i zawsze przekładam na za rok. A że tak się złożyło, że nikt tutaj pierników nie piecze przyszło mi spełnić daną sobie obietnicę. Tak więc poszukałam przepisu i do dzieła.

Jako że nie zaopatrzyłam się w foremki, wszystkie pierniki są serduszkami wyciętymi formą do jajek sadzonych :)
Potrzeba matką wynalazków jak to się mówi ;)
Takie już upieczone, jeszcze nagie serduszka wyszły - myślę, całkiem przyzwoicie ;)
Kilka pierwszych ozdabialiśmy z Najstarszym jeszcze tego samego dnia, reszta czeka na weekend, kiedy Najstarszy i Kuba będą mieli czas by zabrać się do tego razem ;) 
A kto jeszcze popełnia ten sam błąd, który ja popełniałam dotąd, to przekonuję, że warto. W całym domu pachniało obłędnie, nie zabrało mi to całego dnia jak myślałam. A mina Najstarszego jak słuchał o piernikach na święta (dotąd nie wiedział co to piernik) i potem jak bawił się lukrem i ozdobami... ach, aż nie potrafię się doczekać weekendu, kiedy razem z Kubą będziemy ozdabiać resztę. Do Świąt jeszcze trochę czasu zostało, mimo to mam nadzieję, że nie będę musiała piec drugiej porcji, bo jakoś z dnia na dzień jakby tych serc mniej.




poniedziałek, 8 grudnia 2014

Myśli dwudziestosześciolatki.


Google wie:)
  Czas gna nieubłagany, tętentem kopyt i kurzem jeno na wargach moich spod podków swych wzburzanym, życie krzyczy i demonstruje jak pędzi w melodii czasu. A człowieczek mały, ta istotka niby ziarnko pyłku we wszechświecie siedzi sobie w swym wygodnym fotelu i myśli spoglądając przez ramię. Kimże jestem teraz? Gdzie ta buntowniczka co mieszkać na starym strychu chciała, rysując wieczorami przy świetle świec, gdzie ta powieść romantyczno-erotyczna która po głowie chodzi i przypomina, że słowa przydałoby się spisać gdzieś, utrwalić na dłużej, bo może ktoś zechciałby oko zawiesić. Gdzie ten tatuaż, co zdobić miał ciała kawałek. Gdzie spacery przy blasku księżyca z szampanem w dłoni z ukochanym przy boku. Gdzie te ogniska wymarzone w towarzystwie rodziny i przyjaciół, za którymi w ogień skakać by się chciało. Nie ma. Jest za to żona niedoskonała, która pokazuje, że kocha kiedy tylko może. Jest matka dumna i zatrwożona zarazem, matka której coraz częściej coś podpowiada, że matką chciałaby zostać raz jeszcze. Jest kobieta, która swoje życie wybrała świadomie. Niczym bowiem rysunek w samotności w starciu z radosną twórczością z dzieckiem. Niczym także spacery po nocach, gdy podziwiać można dziecię śpiące o minie spokojnego aniołka. Niczym marzenia o szaleństwach, gdy zazna się spokoju domowego ogniska. Siedząc w fotelu wygodnym, słysząc pęd czasu nad uszami myślę. Myślę, że nie warto przez ramię spoglądać, a przed siebie patrzeć.

piątek, 5 grudnia 2014

#yogamakesmehappy

    Chwila na oddech, na wyłączenie myśli, sam na sam z własnym ciałem, z własnym ja. Muzyka w tle cicho wypełnia pokój i mnie całą mieszając się ze świeżością powietrza. Zamykam oczy i czuję, czuję doskonale własne stopy wbite w matę, czuję mięśnie, które pracując odprężają się, czuję jak bój w plecach odchodzi w zapomnienie. Czuję wdzięczność dla męża, który czasem wychodzi z dzieckiem na spacer tylko po to, żebym ja mogła oddać się jodze, dać sobie wycisk, uspokoić umysł, poskromić nerwy, zapomnieć o codzienności. Przeglądam zdjęcia na instagramie i marzę, że pewnego dnia też będę potrafiła dotknąć własną stopą swoją głowę, ale najbardziej liczy się tu i teraz, to że teraz daję z siebie wszystko, mięśnie pieką i palą, ciało lśni od potu, do mózgu napływają endorfiny. Czuję że żyję i bez względu na to jak banalnie to brzmi czuję się panią własnego ciała i czuję się szczęśliwa.
Staram się uprawiać jogę regularnie, choć ostatnio z marnym skutkiem niestety (hmmm no w końcu od czego są postanowienia noworoczne?;)). Dlaczego to robię? Nie, nie dla szczupłej sylwetki czy płaskiego brzucha, to raczej traktuję jak świetny skutek uboczny, nie planuję kariery w tym kierunku, nie będzie zawodów czy jogowego bloga. Robię to bo to czyni mnie szczęśliwszą, pozwala się wyładować i uspokoić jak nic innego. Czyni, że czuję się dobrze we własnym ciele, choć daleko mi do wymarzonych wymiarów. Sprawia, że czuję się silniejsza fizycznie i psychicznie. Po prostu #yogamakesmehappy.

niedziela, 23 listopada 2014

Jak mówić żeby dzieci nas słuchały, jak słuchać żeby dzieci do nas mówiły. Czyli o wielkiej uldze.

 
  Bunt dwulatka - mówili, to trzeba przeczekać. Dzieci w tym wieku już tak mają, przejdzie mu - kolejna złota rada. Chłopaki muszą czasem dać sobie po zębach, to normalne, nie przejmuj się - mówili. On jest uparty, pokrzyczy i mu przejdzie, postaw go do kąta, zrób to, albo tamto - mówili. Ale ja czułam, że nie tędy droga, że gdzieś między krzykiem straszliwym, a kolejną wymierzoną pięścią mojego dwulatka kryje się coś jeszcze, wiadomość, której nie potrafię odczytać. Przestałam słuchać złotych rad i zdałam się na intuicję i zdrowy rozsądek. Pomyślałam: może to zazdrość? Zazdrość o kuzynów, o moją uwagę poświęcaną im, albo o to, że teraz uwaga wszystkich domowników nie skupia się wyłącznie na nim. Tylko co z tym zrobić? Nie do końca wiedziałam co robić. Zaczęłam poświęcać synowi więcej czasu sam na sam. Nie dało to pożądanego efektu. Owszem, Kubuś się cieszył z zabaw jakie dla niego organizowałam, ale nie przestał w magiczny sposób bić w złości wszystkich i wszystko dookoła, nadal protestował przy myciu, jedzeniu czy ubieraniu. Były momenty, w których miałam serdecznie dość własnego dziecka. Zaczęłam go odsyłać do kąta z zaleceniem, że jak się uspokoi to może przyjść, ale skutkowało to tylko jeszcze większym wrzaskiem i nieposłuszeństwem. Ręce mi opadały, a w głowie miałam pustkę. Co teraz? Co zrobić? Przecież nie zostawię tego tak, nie przeczekam, bo będzie tylko gorzej, nie oszukuję się, że z czasem jakoś dziecko samo się wychowa. Potrzebuję pomocy pomyślałam, przecież moje kochane maleństwo, mój skarb nie może być złem wcielonym. Muszę poszukać pomocy - myślałam. I tak w głowie zaświtał mi tytuł: Jak mówić, Jak słuchać, jak to leciało? Pozycja dość dobrze znana w blogowym światku, swego czasu czytałam mnóstwo recenzji tego tytułu, co to wyrosły jak grzyby po deszczu. Spróbuję - pomyślałam, może znajdę jakąś poradę dla siebie. Do książki podeszłam sceptycznie, nie chciałam czytać znowu o stawianiu dziecka do kąta, czy naklejkach w nagrodę, bo ten system po prostu nie zdał u nas egzaminu. Zaczęłam więc lekturę pomału z niewielką nadzieją i obawą zarazem. I pochłonęłam ją jak pączka w tłusty czwartek.. To było to, czego mi było trzeba. Czytałam ze łzami w oczach, bo zobaczyłam jak niesprawiedliwie traktuję własnego syna, mojego synka, którego tak strasznie kocham. Ta książka uświadomiła mi że zamiast pomóc swojemu dziecku radzić sobie z gniewem, tylko dawałam mu więcej powodów do złości, a to tylko jeden z wielu błędów jakie popełniałam. Teraz po przeczytaniu "Jak mówić, żeby dzieci nas słuchały, jak słuchać, żeby dzieci do nas mówiły" czuję się jak oświecona. Zdążyłam wprowadzić tylko kilka zmian, jeszcze dużo pracy przede mną, nad sobą i własnym zachowaniem. Ale już te kilka zmian zakwitło w Kubusiu. Wtajemniczyłam tatusia w nowe zasady i sam przyznał, że to działa. Kuba zamiast krzyczeć, potrafi się uspokoić i powiedzieć czego chce, mając wybór i słysząc pochwały chętnie demonstruje samodzielność, je i myje się z radością, ale to opiszę w innej notce. Ja jestem szczęśliwa, odetchnęłam z ulgą bo wreszcie  wiem jak mam postępować by ujrzeć skutki. W planach mam dalszą lekturę tych autorek.

poniedziałek, 17 listopada 2014

Plastyka w domu.

    Osobiście zawsze byłam istotą, którą jak magnes przyciągały zajęcia plastyczne, jako dziecko mogłam siedzieć godzinami wśród kredek, farb i ciastoliny, wolałam nawet to od lalek czy zabawy w gotowanie. A jak podrosłam te kilka centymetrów i etap lalek zostawiłam dawno za sobą, miłości do tworzenia nie straciłam. I tak po dzień dzisiejszy kocham rysować, malować i modelować i od czasu do czasu próbuję podzielić się moim zapałem z synkiem, a on nawet jeżeli nie zakochał się w kredkach to cieszy się niezmiernie, że jest przy mnie i że ja jestem wtedy cała dla niego, że robimy coś razem i potem razem nadal się bawimy.

   Ostatnio wyciągnęłam na ślepo kredki, kolorowe kartki , klej, nożyczki, zakreślacze i patyczki do lodów. Kuba z wielkim zadowoleniem bazgrał po kartkach, a ja z Najstarszym robiliśmy główki na patykach.. Ja swoją robiłam z myślą o Kubie więc co rusz pytałam go o to czego jeszcze brakuje i jaki ma mieć kolor. Efekt wyszedł bardzo ciekawy, nie dość, że Kuba wysiedział cały czas powstawania pracy i nie marudził.to jeszcze się świetnie bawił.



To ponadto gotowa już buźka została ochrzczona imieniem Pipi, dowiedziałam się, że ma pięć lat, lubi pić kakałko i grać na gitarze. I przez kolejne dwa dni była najlepszym przyjacielem Kuby. Kiedy synek bawił się autkami, Pipi bawił się razem z nim, a kiedy poszliśmy na spacer Pipi został położony w łóżeczku i przykryty starannie kocykiem. Nie sądziłam, że taki za przeproszeniem kawałek papieru może zostać obdarzony taką sympatią mojego dziecka, więc idąc tym tropem w planach mam przedstawienie z papierowych stworzeń w roli głównej. Uwieczniony na zdjęciu obok Pipi niestety już w teatrzyku uczestniczył nie będzie gdyż przepadł w czeluściach śmietnika zalany mlekiem i płatkami. Ale pamiątkowe zdjęcie zdążyłam zrobić.




   Dziś ugniataliśmy masę solną, z którą Kubuś miał styczność pierwszy raz w życiu i był nią absolutnie zachwycony. Na początku jak wrzuciłam wszystkie składniki do miski Kuba chyba myślał, że robię jakieś ciasto i przyglądał się z daleka. Ale jak tylko go zawołałam i powiedziałam, że potrzebuję pomocy... O matulu złota jak się oczka Jego zaświeciły na myśl o włożeniu ręki do tej masy co tak palce oblepia. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Wyrobiliśmy masę, Kuba bawił się wciskając paluchy w kulki z ciasta i odbijając widelce. Nawet zdążył polizać swoją masę i stwierdzić, że jest pyszna. Potem lepił ze mną ślimaka, obserwował bacznie jak kulam długiego "makarona" i zawijam go na wzór lukrecji, by chwilę później próbować powtórzyć to samodzielnie. Masy solnej mieliśmy dużo to postanowiłam jeszcze ulepić rybkę. Ja lepiłam, a Kuba dzielnie kulał mi makaroniki i małe kuleczki na łuski i cieszył się, że lepi rybkę z mamą. Aż w pewnym momencie usiadł mi na kolanach i dalej robił kuleczki, tylko nieco wolniej i wolniej aż przestał kulać w ogóle, po chwili zorientowałam się, że Kuba po prostu zasnął :D

Kilka ostatnich łusek zrobiłam sama. Teraz jak nasze zwierzaki się wysuszą będzie można je pomalować.





poniedziałek, 10 listopada 2014

Sinobrody - Baśń dla dzieci?

 
  Wczoraj kładłam Kubunia spać przy czytanej bajeczce, zasnął w mgnieniu oka i  całe szczęście, bo wczoraj akurat czytałam mu bajkę pod tytułem "Sinobrody", której nie znałam aż do dnia przed dzisiejszym. Coś mnie zaniepokoiło w tej bajce, więc jak Kuba zasnął przeczytałam ją do końca sama dla siebie i się wściekłam trochę i zirytowałam i też zniesmaczyłam. Nie wiem czy to moje pojmowanie świata jest skrzywione, czy tylko ja mam wrażenie, że niektóre bajki powinny być pisane jako kryminały dla dorosłych, a nie jako bajki z morałem dla dzieci? No bo jak tak sobie pomyśleć chwilę, świat oburzają brutalne kreskówki, czy gry komputerowe, gdzie widać wyraźną przemoc, ale widać też superbohaterów i walkę między złem a dobrem, ale są to obrazy nadziane przemocą więc są złe, niedobre dla wrażliwych umysłów naszych latorośli. Ale, ale wróćmy do tematu naszej wczorajszej "dobranocki", bo czegoś tu nie rozumiem, dlaczego każda bajka animowana z bijatyką i walką na miecze jest złem absolutnym, a stara jak świat baśń o Sinobrodym spisana na kartkach papieru jest ciekawą bają z morałem dla dzieci? Tak dla wyklarowania dla tych, co tak ja do wczoraj nie spotkali się z tą baśnią, poniżej w skrócie spisałam tą "bajkę".

  Sinobrody był zamożnym szlachcicem, któremu wiele razy przyszło stawać na ślubnym kobiercu, ponieważ Jego i Jego żony prześladował pech, które to młodo i szybko umierały po ślubie. Sinobrody ożenił się kolejny raz z młodą i piękną kobietą lecz po pewnym czasie musiał wyruszyć w podróż, co oznajmił żonie wręczając jej klucze do komnat zamku, po których mogła oprowadzać swoich gości pod jego nieobecność, za wyjątkiem jednej jedynej komnaty otwieranej małym
złotym kluczem. Lecz ciekawość młodej żony popchnęła ją do tego by zajrzała za drzwi zakazanej komnaty, gdzie spotkał ją straszny widok zwłok poprzednich żon jej męża zamordowanych jego  
własnymi rękami. Przez tą ciekawość kobieta miała dołączyć do swych poprzedniczek, lecz zanim Sinobrody zdołał wykonać egzekucję został zamordowany przez braci jego żony, którzy akurat
przybyli w odwiedziny.
I kilka obrazków z książki w ramach dodatku, jakby wyobraźnia dziecka była niezbyt wybujała.
    Wiem, że moje dziecko jest jeszcze bardzo młodym chłopcem, ale to nie znaczy, że nic nie rozumie. Myślałam, że kupując zbiór baśni DLA DZIECI mogę ufać, że bajki tam zamieszczone, będą bajkami dla dzieci. A może to tylko ja histeryzuje niepotrzebnie i niesłusznie mnie ta sytuacja oburza? Ciekawa jestem Waszych opinii.

sobota, 25 października 2014

Kuba i kuzyni.

Kto zgadnie gdzie się Kuba schował?:D
    Czas temu jakiś wstecz, gdy Bubuś już na świecie witał wszystko i wszystkich swym uśmiechem, zdecydowaliśmy, że nie będzie on jedynym naszym dzieckiem, wizja Kuby w roli starszego brata, rozczulała mnie niesamowicie, a i myśl, że nie zostanie sam jeden samotny na świecie jakoś dodawała mi otuchy. Na powtórkę z rozrywki nadal zdecydowani jesteśmy, a póki co Kubuniek sprawdza się w roli starszego i młodszego kuzyna, jako że do Anglii przyjechaliśmy do dwójki łobuzów. Nagle mamy pełną chatę, że głowa mała, a nasze dziecko nagle nie jest jedynym chętnym do gier, zabawek, rysunków i zabaw, a do tego jeszcze trzeba wciąż uważać na najmłodszego, dzielić się choćby przestrzenią przy stole czy słodyczami i tak o ile w piaskownicy nigdy z tym kłopotu większego nie było, tak teraz dzielenie się z kuzynami nie idzie tak do końca gładko. Najmłodszy zawsze ma przecież najlepsze zabawki nawet jeśli jest to tylko łyżka, więc Kuba zawsze i wszędzie zabierał zabawki powodując krzyk, płacz i lament. No cóż zawsze był sam i zawsze bawił się czym chciał i nie do końca rozumiał czemu berbeć płacze. Tłumaczymy więc kilka razy dziennie, że tak nie wolo, że on miał pierwszy, że jak się znudzi to zostawi, że on też chce się bawić, a jak się mu wszystko zabierze to będzie płakał. Kuba słucha, myśli intensywnie, przetwarza informacje i... Stanęło na tym, że zamiast podbierać z podłogi czy wyrywać z rąk nasz mały spryciarz po prostu zamienia się zabawkami z Najmłodszym i w taki magiczny sposób wilk jest syty, a owca cała. Jednak zabieranie zabawek to mały problem, zdecydowanie większym jest sama natura Kuby. Otóż to nasze malutkie i kruche dzidzi podrosło, nabrało siły i  zaczyna jej używać. Zdarzało mu się często (nadal zdarza czasami) ugryźć Najstarszego, albo uderzyć Najmłodszego gdy coś nie po jego myśli się działo, wtedy stawał w kącie z większa bądź mniejszą histerią u boku, a jak się uspokoił i przeprosił to dalej się grzecznie bawił. I to jest tak zwana normalna kolei rzeczy. Zrobił źle, dostał karę, czegoś się nauczył. Ale w momencie gdy Kuba chce tylko Najmłodszego przytulić, ale robi nieostrożnie kończy się to krzykiem i Kuba jest skołowany, stawia się do kąta sam bo przecież mały krzyczy. I tu moja głowa puchnie i kotłuje się strasznie,bo nie mam pomysłów jak to zrobić żeby było dobrze. Póki co uczymy się delikatności, głównie na misiach bo Najmłodszy włącza syrenę jak tylko Kuba się do niego zbliży, chyba że ma akurat dobry humor to pozwoli sobie nawet dać buziaka. Jak się ostatnio przekonałam, nauki na misiach nie poszły w las, bo Kuba sam własnoręcznie nakarmił Najmłodszego zupką, powolutku, pomalutku, delikatnie i ostrożnie nabierał zupkę i wkładał małemu do buźki, a na sam koniec jeszcze bił sobie brawo, że jest taki dzielny i Najmłodszemu, że zjadł. Przyznam, że ten widok natchnął mnie ogromną dawką optymizmu, bo zaczynałam nie poznawać własnego dziecka. I tym akcentem zakończę już mój dzisiejszy słowotok.


niedziela, 12 października 2014

Miesiąc pierwszy.

     Witam po dość długiej przerwie wszystkich, którzy jeszcze nie spisali mnie na straty oraz każdego zbłąkanego internetowicza. Zbierałam się do tego posta od momentu, kiedy wysiedliśmy z samolotu pierwszego dnia przylotu do Anglii, ale wtedy jeszcze nie miałam o czym pisać. Ale teraz, gdy nasz pobyt w tym kraju liczy sobie nieco ponad miesiąc już mam kilka myśli, które chciałabym zostawić tu w trwalszej formie aniżeli ulotny zaledwie zarys wspomnienia. Zacznę więc ten krótki wstęp nowego rozdziału, w życiu naszej rodziny.
Sprowadziliśmy się do uroczej mieściny w Anglii, gdzie króluje zieleń we wszystkich odcieniach znanych naturze wkomponowana w surowe mury z cegieł, bądź kamienia, od pierwszego dnia jestem nadal zauroczona tymi widokami. Trafiliśmy do bardzo kulturalnego miasteczka, gdzie stwierdzenie "posiadać maniery" rzuca mi przed oczy wszystkie filmy, których to akcja dzieje się w dziewiętnastym wieku. Ludzie na ulicy dziękują za ustąpienie im z drogi, przepraszają, kiedy chcą przejść, a "proszę" i "dziękuję" to elementy prawie każdego zdania. Aż wstyd się przyznać, ale czasami między tymi ludźmi czuję się jak ostatni cham, ale spokojnie, wciąż się uczę tutejszej kultury i wsiąkam pomału, pomalutku. Mężu już za to wsiąknął trochę bardziej niż ja, bo Mężu już pracuje i na co dzień rozmawia między innymi z anglikami. Ja za pracą jeszcze się nie rozglądam, bo czekam jeszcze na papierek z ubezpieczeniem.Wydawałoby się, że w związku z tym, iż  nadal jestem bezrobotna to mam mnóstwo czasu na spacery, bloga jogę, ale niestety jest całkiem odwrotnie, bo obowiązki domowe pożerają mój czas, ale teraz pomału staram się nadrabiać zaległości. A jutro mam nadzieję zapisać się na lekcje angielskiego.

A na koniec, jeszcze nasz kochany szczęśliwy dzióbek :D



czwartek, 14 sierpnia 2014

Po prostu anioł.

    W okres buntu dwulatka Kuba wszedł co prawda małymi krokami, ale za to jeszcze przed drugimi urodzinami. Początkowo głównie tylko się złościł waląc nogami o podłogę, względnie wrzeszcząc wniebogłosy jak opętany, pojawiły się też próby (niektóre udane) gryzienia. Poczekam, wytłumaczę, on w końcu zrozumie - myślałam.  Ychy...  naiwności słodka, gorzki ma posmak prawdy. Teraz Kuba jest już troszkę starszy i rozumniejszy. Niby rozumie co się do niego mówi, niby wie, że gryzienie i bicie boli, wie że za takie objawy agresji trafi do kąta, a mimo to nadal podnosi rękę i uderza. Wcale nie mocno, czasem wcale nie trafi, ale robi to świadomie i z premedytacją. Czasem ręce mi już opadają, ale wciąż szukam sposobów, by go tego oduczyć. Bo to jest nasze największe zmartwienie. Zaraz potem jest złość i protest. Stawiam mu śniadanie przed nosem - złość, płacz, protest, wykręty. Stawiam mu obiad - on udaje, że śpi. Mówię, że już jest późno i trzeba wracać z placu zabaw do domu - łzawa histeria, z zapieraniem nóg o trawę. Biorę go za rękę - krzyk, zwis na ręce z podkuleniem nóg. Itp. Aż czasem mam dość, czeka nas dużo pracy nad tymi zachowaniami.
Ale, żeby nie było, że mamy w domu istnego terrorystę w dziecięcej skórze, dla równowagi muszę napisać, że często dostajemy od naszego małego łobuza buziaki i przytulaski, ba nawet dba o to byśmy z mężem buziaczkowali się nawzajem. Chętnie dzieli się z nami, i nie tylko z nami pysznościami, z zabawkami gorzej, ale tragedii nie ma. A jak się bawimy, kopiemy piłkę, odbijamy balonik czy cokolwiek innego sobie wymyślimy to z Kubunia taki mały aniołek się robi, taki anioł, ze ostatnio przy gilgotkach złamał mi nos, a tak przypadkiem. I tym optymistycznym akcentem zakończę słowotok na dziś.


wtorek, 12 sierpnia 2014

Oddam w dobre ręce.

    Zdecydowaliśmy się wyjechać do brata do Anglii, mamy już zamówione bilety na wrzesień i pomału przygotowujemy się do przeprowadzki. Czyli ujmując krótko, jesteśmy na etapie czyszczenia szaf i ogólnie mieszkania, a na pierwszy ogień poszły ciuszki Kubusia, których mieliśmy masę całą. Część zostawiłam chrześniakowi, ale na resztę jest po prostu za duży. Mogłabym je sprzedać, ale próbowałam wcześniej i mi się nie udało, a teraz nie mam już na to czasu i ochoty, tak więc wyszło, że postanowiliśmy je po prostu oddać. Daliśmy ogłoszenie na fb i myśleliśmy, że prędko znajdą właściciela, zwłaszcza, że rzeczy były co prawda używane, ale nie zniszczone i całkiem fajne. I co? Część ludzi była chętna, ale na ubranka dla dziewczynki, mówi się trudno. Część była chętna, ale na konkretny rozmiar, który mieliśmy przebrać i wybrać. Koniec końców zdecydowana większość rzeczy została podarowana na ręce pani z sekretariatu przytuliska dla samotnej matki z dzieckiem. Jeszcze troszkę rzeczy mam do oddania i jak nie znajdę kogoś chętnego to też wywiozę do przytuliska i już.

piątek, 8 sierpnia 2014

Piątka nam stuknęła.

    Pięć lat temu o tej porze mniej więcej usiłowałam zjeść roladę na własnym weselu między jednym tańcem, a drugim, pozowałam do zdjęć z moim świeżo upieczonym mężem i cieszyłam się jak nigdy. Balowaliśmy całą noc, cały następny dzień i całą noc po tym dniu. To był jeden z tych dni, które dzieją się raz w życiu, gdzie na samo wspomnienie świecą się oczęta i śmiech jakoś sam z gardła wylatuje, zwłaszcza na wspomnienie poprawin, kiedy tylko słońce przestało oświetlać wszystkie zakamarki, a tam?... Ktoś kogoś trzymając za nogi trzęsie głową w dół, by wytrzepać grosika. Inny ktoś konwersuje z ktosiem słuchaczem o sensie istnienia tego konkretnego gwoździa wbitego tuż nad ich głowami. Rodzice chowają się po kątach, by otrzeć kolejną zbłąkaną łzę. Kolejni ktosie, z kategorii bomb energetycznych zamawiają następną piosenkę, bo noc jeszcze młoda. A my, zatrzymujemy na sobie wzrok na chwilę, by w tej krótkiej chwili zatrzymać czas i napawać się tą chwilą, a za moment dać się porwać gościom weselnym. Dziś siedzę sobie na kanapie i wspominam pisząc tego posta, nawiasem mówiąc pierwszego od dawna. Dziś właśnie mija piąta rocznica naszego ślubu, Jak ten czas okrutnie pędzi.


PIĘĆ LAT TEMU: 




piątek, 9 maja 2014

Deszczowe popołudnia.

    To, że w słoneczne popołudnie wychodzi się ze swoimi pociechami na spacerek, do parku, lasu czy na plac zabaw to żadna nowość dla rodzica, ale kiedy deszcz, mżawka, czy słota krzyżują nam plany to już kwestia spaceru nie jest taka oczywista, przynajmniej nie dla wszystkich. Bo my ostatnio spacerujemy w akompaniamencie spadających kropel deszczu, w kaloszach, z parasolką lub bez, Kuba zaznał już niesamowitej radości z badania głębokości dna kałuż i maszerowania z drążkiem parasolki w rączce. Pewnie nikogo nie zadziwi fakt, że w ulewę staramy się siedzieć w domu, ale lekki deszczyk nam nie straszny.

Widzieliście kiedyś parasol na nogach przemierzający chodniki i ulice?

To wcale nie parasol na nogach! To Kubuś we własnej osobie z maminym parasolem ;)

A tutaj już po deszczyku w kałuży robi plusku plusku :)


wtorek, 6 maja 2014

Kochany tatuś.

    Pan Tata przebywa obecnie na przedłużonej majówce, co cieszy nie tylko jego samego, ale i mnie, a przede wszystkim naszego synka. Odkąd tata jest w domu cały czas Kuba praktycznie nie odrywa się od niego. Z tatusiem wstaje i tatę prosi o mleczko. Z tatą idzie na pierwsze siku, z tatą chce jeść śniadanie i myć rączki, z tatą chce się bawić i tatę wyciąga na spacerek, z tata najlepiej smakuje obiad, w końcu z tatą chce się kąpać i z tatą również zasypiać zarówno popołudniu jak i wieczorem. Wszystko chce robić z tatą i wszędzie chce chodzić z tatą. Mama poszła w odstawkę, aż boję się tego dnia kiedy tata będzie w pracy, a mnie przyjdzie położyć Małego do snu. Ale nie ma co się dziwić, bo tatusia nasz synuś ma kochanego. Bawi się z nim, poświęca mu czas i przytula w potrzebie i bez potrzeby także. Spełnia życzenia, choć nie wszystkie, nie mogę powiedzieć, że go rozpieszcza, no może czasem odrobinę, hihi. Aż serce rośnie jak na nich patrzę razem, teraz przypomniała mi się sytuacja z autobusu, kiedy to Kuba usilnie chciał stać przed siedzeniem, ale wiadomo, że na kolanach jest bezpieczniej, tatuś wziął go do siebie na kolana, a Mały w płacz, żal i rozpacz, trwało to chwilę, bo w ramionach tatusia uspokoił się bardzo szybko, przytulił się mocno i jechał dalej grzecznie i spokojnie. To niby takie nic, taka codzienna sytuacja, a wzruszyła mnie niemal do łez. Jedyne co mi wtedy na usta się cisnęło to: kochanego masz tego tatusia synku.

A tutaj tatuś karmi ;)

niedziela, 4 maja 2014

Majówka

    Majówka już pomału dobiega końca, choć nie dla nas, bo mąż ma jeszcze tydzień wolnego i będziemy jeszcze korzystać z pogody. Na majówkę wyszorowaliśmy grilla i zaopatrzyliśmy się w kiełbaski i inne przysmaki, głównie w mięsiwa, tak więc mimo braku planów wjazdowych to w majówkę i tak zaznawaliśmy świeżego powietrza, przynajmniej na miarę możliwości naszej śląskiej atmosfery i łaskawej pogody, która wczoraj się nie popisała. Ale wcześniej świeciło słoneczko i byliśmy umazani ziemią, trawą i piachem, byliśmy objedzeni grillowanym chlebem i kiełbaskami, biegaliśmy za piłką i rzucaliśmy psu patyki. Byliśmy szczęśliwi. To nasz sposób ma majówkę. A wasz jaki jest?
A tak przy okazji tematu nie bez powodu ostatnio najpopularniejszego, czyli właśnie: Majówka, majówka, majóweczka. Czy tylko ja odnoszę takie wrażenie, że przy takich długich weekendach ludziom jakby masowo wyparowywały rozumy i zdrowe rozsądki? Zaledwie pierwszego maja już mijałam na ulicy odór piwa i moczu w szokujących ilościach. Rodzice masowo okupują place zabaw ze swoimi pociechami i wszystko byłoby fajnie gdyby nie to pifko w łapce. What the f**k? Ja rozumiem smaczki i ciągoty sama też abstynentką nie jestem, ale uważam, że plac zabaw dla dzieci to nie jest miejsce na picie piwa.

Kubuś jako Pan i Władca

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Dwójeczka za nami!

    Jesteśmy już oficjalnie rodzicami dwulatka. Kiedy to zleciało?! Pamiętam pierwszą kąpiel jakby to było wczoraj. A dziś? Dziś Kuba jest już małym dzieckiem, które ma własny gust, własne zdanie i własne już nabyte przyzwyczajenia, przykładów kilka zapiszę ku pamięci, tak na przyszłość. Zasypia ze swoim misiem i kocykiem w ciszy i w ciemnościach bo tak lubi najbardziej, już nie domaga się kołysanek, chyba usłyszał, że mama jednak fałszuje. Rano obowiązkowe jest mleczko pociągane jeszcze pod kocykiem w ciepłym łóżeczku. Na spacerki lubi zabierać autko, które ciągnie za sobą na sznurku. Mogę tak wymieniać w nieskończoność... Ale skupię się teraz na kilku osiągnięciach, które dla mnie osobiście są wielkimi sukcesami. Mianowicie muszę koniecznie się pochwalić, że nasz chłopiec na dobre porzucił noszenie pieluszek w dzień, w domu sisiu robi się do muszli ,a na spacerach już też w krzaczkach można podlać trawkę, a nawet grubszą sprawę już załatwia do nocnika bez większych przeszkód, z racji czego chodzę dumna jak paw, bo z tym było ciężko swego czasu. Z innej całkiem beczki powiem, a raczej napiszę, że Kuba dobrze się komunikuje, choć nie lubi używać do tego słów, woli gestykulować i posługiwać się dźwiękami naśladowczymi, pracujemy nad nowymi słowami pomału, bez nacisku i mam nadzieję, że się niebawem rozgada.

Impreza urodzinowa udała się bez większych przeszkód, a Malutki był zachwycony balonikami i tym, że cała rodzina była w komplecie i wszyscy się nim interesowali. Nie ważne prezenty i życzenia, ważne, że dziadzia z wujkiem będą pajacować, że wszyscy będą patrzeć jak on tańczy, że babcia połaskocze, że mama z tatą będą przytulać.

Dmucham świeczkę!

sobota, 12 kwietnia 2014

Mały manipulator.

    Kuba naśladuje niemal wszystko co zobaczy, w końcu w ten sposób się uczy. Czasem dosłownie odejmuje mi mowę jak widzę go w akcji, bo nie dość, że jest w tym wszystkim absolutnie uroczy, to jeszcze bardzo sprytnie te nowe zachowania wykorzystuje. I tak już od dłuższego czasu potrafi podmuchać i dać buzi jak ktoś przy nim zrobi sobie ała. Nawet jak on sam jest sprawcą tego ała, jak mnie ugryzie na ten przykład, ja czasem krzyknę, czasem nie, ale zawsze tłumacze, że nie wolno, że boli i że nie będę się z nim bawić jak będzie tak robił i co robi mój syn w takiej sytuacji? Ano dmucha i całuje z takim uroczym uśmiechem, że nie idzie się gniewać, a on sam jest z siebie niesamowicie dumny. A jak matka dalej gada, że niegrzeczny, że nie wolno, nie wystarczy podmuchać, że to że tamto. No to co trzeba zrobić, żeby babie się jadaczka zamknęła? A no dać buziaka, a nawet dwa i uśmiechnąć się najpiękniej jak tylko sie potrafi. Tylko od kogo on się tej mądrości życiowej nauczył to ja nie wiem. Za to jak tata traci pomału cierpliwość, pokrzyczy, albo zaczyna tłumaczyć, no to taty już tak buzi zamknąć się nie da, ale i na tatę jest sposób, do taty synuś się przytula i pokazuje, że jest mu smutno i przykro i dopiero potem buzi na zgodę daje. Tak więc, mimo, że ten nasz synuś to czasem energetyczna bomba zegarowa i łobuz małoletni to jest niezaprzeczalnie uroczym wydaniem jednorazowym.

Ps. Uroczy łobuz w poniedziałek kończy 2 latka :) w następną niedzielę będzie impreza :)

wtorek, 8 kwietnia 2014

Wycieczka do miasta, niby takie nic.

    Kubuś jest zdecydowanym fanem wszelakich brum-brumów, w tym wielkich prawdziwych autobusów, którymi przejażdżka to dla niego jak spełnienie marzeń, obietnica dobrego dnia i najlepsza nagroda na świecie. To też w piątek odbyliśmy rodzinną wycieczkę do miasta, dla nas takie nic, autobus, duży sklep i znowu autobus, ale dla Malutkiego taki dzień to święto, był przeszczęśliwy, sami zobaczcie.


Kubuś w autobusie siedzi jak zaczarowany, patrzy sobie na przelatujący szybko świat za oknem
obserwuje otaczające go otoczenie i ludzi.

Poszliśmy do sklepu, a tam zamiast wózka można było poruszać się taką super furą! I jak tu nie skorzystać?
Koniki też trzeba było wypróbować. Tata wrzucił pieniążek i karuzela ruszyła.
Po drodze była jeszcze jedna fura i to taka wielka! Nie można było obok niej przejść obojętnie.


Na koniec jeszcze trzeba było nakarmić "pepe" na przystanku.


czwartek, 3 kwietnia 2014

Like, like, you must like.


    Po prostu musisz polubić moją stronę, nie interesuje mnie, że ty prawie z fejsa nie korzystasz, musisz polubić bo ja tak chcę, bo tego wręcz wymagam od ciebie, bo jak nie polubisz to nie poczytasz. Bo jak ty nie polubisz to ja nie będę mieć milion lajków i świat się skończy.
Tak właśnie odbieram wszystkie pływające likeboxy. Jeszcze jak mam szansę przeglądać wasze blogi na kompie to jest pół biedy, wystarczy to cholerstwo wyłączyć i czytać dalej, choć zazwyczaj i tak już tracę ochotę do czytania, bo nienawidzę po prostu być do czegoś w ten sposób "nakłaniana". Ale jak mam do czynienia z wersją mobilną to mnie krew zalewa. Wchodzę sobie i czytam bardzo ciekawego posta i gdy jestem w połowie nagle obraz mi ciemnieje, po czym wyskakuje to fejsowe pudełko i krzyczy "polub mnie", no szlag mnie trafia tak, że nawet nie pamiętam o czym czytałam. No nic, próbuję dotknąć krzyżyk i zniknąć to z pola widzenia i co? I jajco. No to wychodzę i idę czytać innego bloga. Nie wiecie ile w ten sposób fajnych blogów muszę omijać, a szkoda. Czasem na kompie do nich wracam, ale wiadomo, że to nie to samo co przeglądanie na bieżąco. No to tyle wylewania żalów. Miłego dzionka.

sobota, 29 marca 2014

Wspomnień czar.

    Do migawek z przeszłości wracam co jakiś czas, lubię wspominać, popatrzeć na swoje życie z dystansem, z perspektywy czasu. Wspomnienia mam różne, dobre, złe, takie co to się łza w oku kręci ze wzruszenia i takie kiedy serce szybciej zaczyna krew pompować do skroni, a pięści same zaciskają się w gniewie. Świadomie rozpamiętuję raczej te szczęście chwile. Te momenty, których dziś mi brakuje, te do których mi tęskno. Czasy, w których nie mieliśmy jeszcze dziecka: romantyczne kolacje, które serwowaliśmy sobie na wzajem z pikantną niespodzianką pod koniec. Spacery przy pełni księżyca, kiedy ciepły, letni wiatr muskał moje policzki, a moje ramiona obejmował ukochany mężczyzna, nic innego się wtedy nie liczyło. Droga wyznaczona ze świeczek od łazienki, aż po łóżko to była niespodzianka męża na koniec udanego dnia rocznicowego. Były też kwiaty bez okazji, wspólne układanie puzzli, gra w skrable. Brakuje mi tego, tej beztroski, życia w danym momencie tu i teraz, bez zmartwień o jutro, bez głowy przepełnionej pytaniami i zmartwieniami, ale nie żałuję, że zdecydowaliśmy się mieć Kubusia, nie żałuję ani chwili jemu poświęconej, bo to właśnie wspomnienia z nim w roli głównej wzruszają mnie najbardziej. Okres ciąży, kiedy już kochałam, choć nawet nie wiedziałam jak on wygląda, pierwsze ruchy, które uświadomiły mi jaki cud życia noszę pod sercem, które potwierdziły, że to całe szczęście jest na prawdę i poród, obok, którego nie da się obojętnie, poród, do którego długo nie chciałam wracać, dziś pamiętam, te pozytywne emocje. Pierwszy śmiech, który przepełnia serce i duszę, pierwsze kroki i słowa, tak emocjonujące jak lot na księżyc,  pierwsze wszystko. Tak sobie siedzę i wspominam i myślę sobie, że jestem bardzo szczęśliwą kobietą. Mam swoją rodzinę, mam wszystko, czego mi do szczęścia potrzeba.

Bubuś z mamusią
I Bubuś z tatusiem





czwartek, 27 lutego 2014

Mustela bebe Mleczko do ciała z cold cream.

    Dzięki uprzejmości Pani Anny z internetowej apteki  mam możliwość testowania wraz z Bubusiem produktu Mustela bebe mleczko do ciała z cold cream. Mleczko jak  mleczko pomyślałby człowiek i przeszedł dalej wzroku nawet nie podniósłszy. A jednak kosmetyki dla Małego skarba naszego, a jak się coraz częściej okazuje również i dla nas będę musiała wybierać nie tylko nosem i ceną - jak dotąd, bo oto okazuje się, że coraz częściej nawiedzają całą naszą trójkę jakieś wysypki, podrażnienia i inne skórne dolegliwości. Z myślą o tych faktach poprosiłam o balsam do skóry wrażliwej. Powiem szczerze, że pierwsze wrażenie Mustela bebe, a raczej ich produkt w postaci mleczka, robi dość przeciętne. Nie ma intensywnego zapachu zapraszającego do wieczornego masażu, ale chwila moment, przecież taki zapach dają perfumy w składzie, które różnie działają na skórę, prawda? Więc intuicja
 podpowiada, że delikatniejszy zapach jest lepszy, zwłaszcza jeżeli mówimy o noworodkach, bo mleczko do ciała mustela bebe jest przeznaczone dla maluszków od pierwszych dni życia. To tyle w kwestii zapachowej, zaskoczyła mnie natomiast konsystencja, która wydaje się być tłusta, ale i lekka zarazem. Po ciele rozsmarowuje się bardzo szybko i równie szybo wchłania,  a do tego nie brudzi ubrań, a z takimi kosmetykami miałam już do czynienia. Jeszcze jednym drobnym faktem zaskoczyła mnie mustela bebe, mianowicie tuba z kremem była szczelnie zamknięta taką zawleczką jak w soczkach kubuś play, próbowałam odkręcić korek, żeby dostać się do zawartości w inny sposób, ale mi się nie udało, a to oznacza, że w sklepie nie otworzycie balsamu, nie powąchacie, nie wypróbujecie, nie wpuścicie zarazków i nie odstawicie na półkę, jak również możecie być pewni, że nabywając owy balsam przez internet, np <<<<tu>>>> , do domu dostarczony zostanie Wam nienaruszony produkt.

I na koniec coś dla amatorów chemików:
    Jak się przyjrzeć zdjęciu obok to widać jak zielonym drukiem Mustela bebe zapewnia nas, że ich mleczko do ciała z cold cream ma priorytet dla składników pochodzenia naturalnego, co sugeruje, że produkowany był z ideą bezpieczeństwa maluchów. Spójrzmy więc. Od razu mówię, że nie jestem ekspertem w kwestii oceniania składu, a w opisaniu składników pomógł mi wujek google. W tym temacie kompletną amatorką więc nie będę oceniała, czy poniższy skład jest dobry, zły, czy średni. W każdym razie mnie nie przeraził, a skóra Kubusia jest gładka i przyjemna w dotyku, bez krostek i podrażnień po prawie trzytygodniowym stosowaniu. Niemniej gdyby ktoś miał ochotę rzucić okiem na skład i powytykać ewentualne błędy to pole z komentarzami jest do Waszej dyspozycji.
 Skład:
Aqua (Water), woda
Caprylic/Capric Triglyceride, emolient
Modyfikator reologii (poprawia konsystencję preparatu), powoduje wzrost lepkości kosmetyków. Jest to substancja tłuszczowa, dzięki czemu ułatwia poślizg przy aplikacji preparatu, więc poprawia właściwości użytkowe.
GlycerinAlkohol trójwodorotlenowy
Humektant - zapobiega krystalizacji (wysychaniu) masy kosmetycznej przy ujściu butelki, tuby itp. Wspomaga działanie konserwujące poprzez obniżenie aktywnośći wody, która jest doskonałą pożywką dla drobnoustrojów.
Helianthus Annuus (Sunflower) Seed OilOlej z nasion słonecznika
Emolient tłusty. Zastosowany w preparatach do pielęgnacji skóry, tworzy na powierzchni naskórka warstwę okluzyjną, która zapobiega nadmiernemu odparowywaniu wody z powierzchni skóry (jest to pośrednie działanie nawilżające). Ponadto tworzy wyczuwalny film, który wygładza powierzchnię naskórka. Wykazuje działanie regenerujące naskórek.
Hydrogenated Coconut Oil, olej kokosowy
dzięki olejowi roślinnemu skóra staje się gładka, czysta i piękna
Glyceryl StearateEster kwasu stearynowego i gliceryny
Emulgator W/O, składnik umożliwiający powstanie emulsji (emulsja to forma fizykochemiczna, której przykładem w preparatach kosmetycznych są kremy, mleczka, balsamy, lotiony), czyli połączenie fazy wodnej z fazą olejową. Substancja konsystencjotwórcza, wpływa na lepkość gotowego produktu i poprawia właściwości użytkowe.
1,2-Hexanediol, konserwant
ekstrakt o działaniu przeciwbakteryjnym
Cera Alba (Beeswax), wosk pszczeli
Emulgator W/O, składnik umożliwiający powstanie emulsji. Emulsja to forma fizykochemiczna, która powstaje przez połączenie (wymieszanie) fazy wodnej z fazą olejową. Przykładem emulsji kosmetycznych są kremy, mleczka, balsamy. Modyfikator reologii, wpływa na konsystencję kosmetyku, powoduje wzrost lepkości. Pełni rolę stabilizator emulsji, czyli chroni np.krem przed rozwarstwianiem, przedłuża trwałość kosmetyków. Ponadto stosowany jest jako lepiszcze, czyli substancja wiążąca składniki kosmetyków. Stosowany w kosmetykach nadaje im perłotwórczy (mętny, opalizujący) kolor
Laureth-23 Alkohol laurylowy oksyetylenowany 23 molami tlenku etylenu
Substancja myjąca - usuwa zanieczyszczenia z powierzchni skóry i włosów Pełni rolę solubilizatora, czyli umożliwia wprowadzenie do roztworu wodnego substancji nierozpuszczalnych lub trudno rozpuszczalnych w wodzie, np. kompozycje zapachowe, wyciągi roślinne, substancje tłuszczowe
Ceteareth-20Oksyetylenowana 20 molami tlenku etylenu mieszanina alkoholu cetylowego i stearylowego
Emulgator O/W, składnik umożliwiający powstanie emulsji. Emulsja to forma fizykochemiczna, która powstaje przez połączenie (wymieszanie) fazy wodnej z fazą olejową
Parfum (Fragrance), zapach
Glyceryl CaprylateMonogliceryd kwasu kaprylowego (oktanowego)
Emolient tzw. tłusty - stosowany w formie nierozcieńczonej może powodować powstawanie zaskórników. Zastosowany w preparatach do pielęgnacji skóry i włosów tworzy na ich powierzchni warstwę okluzyjną (film), która zapobiega nadmiernemu odparowywaniu wody z powierzchni (jest to pośrednie działanie nawilżające), przez co kondycjonuje skórę i włosy. Powstały film, wygładza powierzchnię naskórka i włosów. Nadaje połysk. Substancja zwilżająca - ułatwia usuwanie zanieczyszczeń. W preparatach myjących stosowany jako substancja renatłuszczająca.Proces mycia powoduje usunięcie m.in. substancji tłuszczowych, dlatego stosuje się substancje renatłuszczające, które odbudowują barierę lipidową.
Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer 
Modyfikator reologii, wpływa na konsystencję produktu kosmetycznego - zwiększa lepkość. Stabilizator emulsji (np. kremów) i zawiesin (np. pilingów), zapobiega m.in. przed rozwarstwianiem, przedłuża trwałość kosmetyków 
Ceteareth-12
Emulgator O/W, składnik umożliwiający powstanie emulsji. Emulsja to forma fizykochemiczna, która powstaje przez połączenie (wymieszanie) fazy wodnej z fazą olejową. Przykładem emulsji kosmetycznych są kremy, mleczka, balsamy. Substancja pianotwórcza, stabilizująca i poprawiająca jakość piany w mieszaninie z anionowymi substancjami powierzchniowo czynnymi. Pełni rolę modyfikatora reologii (czyli poprawia konsystencję) w preparatach myjących, zawierających anionowe substancje powierzchniowo czynne, dzięki tworzeniu tzw. mieszanych miceli.
Cetearyl Alcohol
Emolient tzw. tłusty. Jeśli jest stosowany na skórę w stanie czystym, może być komedogenny, czyli sprzyjać powstawaniu zaskórników. Zastosowany w preparatach do pielęgnacji skóry i włosów tworzy na powierzchni warstwę okluzyjną (film), która zapobiega nadmiernemu odparowywaniu wody z powierzchni (jest to pośrednie działanie nawilżające), przez co kondycjonuje, czyli zmiękcza i wygładza skórę i włosy
Xanthan Gum, Guma ksantanowa
Modyfikator reologii (wpływa na konsystencję) - zagęstnik, zwiększa lepkość preparatu 
Tocopheryl Acetate, pohodna witaminy E
Przeciwutleniacz (antyoksydant), hamuje procesy starzenia się skóry wywoływane np. promieniowaniem UV lub dymem papierosowym. Zapobiega lub w znaczny sposób ogranicza szybkość zachodzenia procesu utleniania zawartych w kosmetyku składników tłuszczowych, np. niektórych cennych olejów roślinnych. Dodatek antyoksydantów zapewnia trwałość produktów, wydłuża ich przydatność do użycia, zabezpiecza przed powstawaniem nieprzyjemnego zapachu, zmianami barwy oraz konsystencji produktu gotowego. Zastosowanie tokoferolu w formie estrowej ma wpływ na modyfikację właściwości aplikacyjnych - mniejsze tłuszczenie form zawierających ester w porównaniu z tokoferolem.
Sodium Hydroxide
Regulator pH
Persea Gratissima (Avocado) Fruit Extract,
wyciąg ze świeżych owoców avocado, zawiera witaminy A i E; chroni skórę przed wysychaniem i szorstkością.
Ceramide 3
lipidy, strukturąpodobne do tych, którewystępują w skórze,pozyskiwane z oleju sojowego (z soi nie modyfikowanej genetycznie)
Phytosphingosine. (?)

Producent: Mustela bebe
Produkt: Mleczko do ciała z Cold Cream
pojemność: 200ml
cena: 27,86zł
do zamówienia m.in. tutaj:


post sponsorowany.


sobota, 22 lutego 2014

Tu, czy Tam?

Było ostatnio o wyborach Kubusia, tych małych i większych. Teraz czas na dorosłe wybory, a raczej wybór, jeden, ale za to taki, który może wszystko naprawić, lub popsuć, który niesie ze sobą ogromne konsekwencje. Jeden z najtrudniejszych w życiu. Wybór między Polską, a Anglią. Starałam się spisać wszystkie za i przeciw, ale to nie jest takie proste. Wiadomo, że nie uśmiecha mi się zostawiać tu rodziców-ukochanych dziadków synka, kultury, ludzi i zwyczajów, do których zdążyłam przywyknąć, wiadomo również, że są zwyczaje takie od których chetnie ucieknę. Mąż musiałby zwolnić się z pracy, co jest ryzykownym zabiegiem. Za to ja nie mam z czego się zwalniać. A tam? Zaczynalibyśmy od zera, ale perspektywę na pracę mamy oboje. Farmalności pomogłoby nam załatwić bratowa, lokum również mamy u brata zapewniony. Pytanie jest jedno postawowe, gdzie zapewnię synowi i nam lepszą przyszłość. I czy mam odwagę odwracać życie do góry dnem i przede wszystkim, czy nie popełnię największego błędu życia. Rozmyślam o tym od tygodnia i już mam łeb jak sklep, czas odetchnąć i wrócić do tematu za czas jekiś niedaleki.

czwartek, 13 lutego 2014

Bubusiowe własne wybory.

    Rośnie nam niezależny, młody mężczyzna. No dobra do tego opisu jeszcze Kubie daleko, niemniej ten nasz mały, kochany chłopczyk zaczyna podkreślać swoje ja i dokonywać własnych wyborów. Potrafi ściągnąć sobie sam skarpety i przynieść inne, bo akurat dziś chciał ubrać z "brum brum", nawet sam próbuje je sobie umieścić na stópkach, ale póki co z marnym efektem, nie ważne ja i tak mu kibicuję. To samo zaczyna robić z majtusiami i tu najczęściej wybór pada na "mimi"- miki. Paluchem pokazuje co chce zjeść, albo dostać. Na spacerach również wiele wyborów po drodze trzeba podjąć. Czy iść w prawo, czy w lewo, czy może grzecznie z mamą za rękę, który kamyk podnieść, do którego drzewa pobiec. Dziś choćby taki ciężki wybór trzeba było wynegocjować. Mama mówi: biegnij kochanie do tego drzewa tam (pokazałam palcem) i z powrotem do mnie. Po czym widzę niezadowoloną minę na twarzy dziecka, który kręci głową na nie, wyciąga palucha w stronę drzewa obok i woła "tam". Tak więc nie dość, że wybory podejmuje sam, to jeszcze ich broni. Mam wrażenie, że co dzień Bubuś uczy się czegoś nowego, a może tak właśnie jest. I słów się uczy nowych, ha i tu decyduje jakiego słowa ma ochotę się nauczyć, a jakiego nie. Wybiera sobie zabawki, ostatnio jednak ulubioną zabawką jest telefon, co mnie już do szału osobiście doprowadza, bo pomijając fakt, że różne dziwne rzeczy się potem na telefonie pojawiają, czy też inne znikają, to czego takie małe dziecko może się nauczyć w ten sposób. A nawet zaproszeniem do wspólnej zabawy nie idzie go już odciągnąć dobrowolnie od komórki jak ją dorwie. Wyjdzie na to, że trzeba będzie je chować gdzieś wysoko, tak żeby nie widział.

niedziela, 9 lutego 2014

Uśmiech dziecka.

    Rozpromienione, wielkie oczka, z których bije szczera radość, uśmiech obnażający białe ząbki, śmiech głośny i radosny tak, że nagle znikają wszystkie troski i zmartwienia, taki który dociera aż do duszy. To jest to czego rodzice chcą dla swoich dzieci. I my chcemy tej radości dla swojego syna. Dajemy mu więc to co mamy najcenniejsze - czas. Bawimy się w chowanego, oglądamy książeczki, budujemy namiot, a to obecnie doprowadza małego na szczyt zadowolenia. Gonimy się, gilgamy, kręcimy i straszymy. A Bubuś jest w niebo wzięty, nie liczą się klocki jak ma się nimi bawić sam, autka stoją w kącie jak bawimy sie w chowanego, nawet komórki mogą czuć się bezpiecznie jak właśnie tata goni syna naokoło stołu. Na spacerze widzę,  że mały idzie grzecznie za rączkę, jak wie, że może liczyć na zabawy, śmiechy i chichy po drodze. Nawet obiad jest bardziej apetyczny gdy jedzony jest z rodzicami.





czwartek, 6 lutego 2014

Biało mi biało i nie mówię o pogodzie.

    Na blogu zagościły zmiany, co z resztą widać gołym okiem. A, że ostatnio nawiedził mnie (i mam nadzieję, że już nie opuści) przypływ pozytywnej energii i świetnego humoru poszłam za ciosem. Narzekałam ostatnio, że przestrzeni w mieszkaniu mało i cimno mi tak jakoś, że ten mrok przytłacza mnie i nie pozwala się obudzić? No narzekałam i to nawet tu na łamach internetu. I tak siedzieć i zrzędzić mogłabym od rana do wieczora, ale od tego wcale by mi się jaśniej i lżej na duchu nie zrobiło. Tak więc ruszyłam trochę szarymi komórkami, zapytałam pewnego dnia męża co powie jak pomaluję pokój na biało, a mąż na to, że jemu to obojęte i jak mnie to uszczęśliwi to on mi pomaluje te nieszczęsne ściany i kilka dni później już cieszyłam się bielą. Co prawda farby starczyło tylko na jedną ścianę, tę na której najbardziej mi zależało, jedna zaledwie, ale za to jaki efekt! Światło świetnie się odbija i od razu pokój wydaje się większy i jaśniejszy i o to chodziło. A jak już o malowaniu mowa, to kącik Bubusia też wymaga małego odświeżenia, jestem na etapie szukania inspiracji bo to już moja działka. Już się cieszę będą efekty, a jeszcze nawet nie zaczęłam. Życzcie mi powodzenia, co bym przypadkiem przez zbytni entuzjazm nie zmaściła swojej misji odnowa.

Kubuś prezentuje swoją owieczkę podusię ;)
A w tle kolor jaki był w całym pokoju.


A dla porównania:







środa, 5 lutego 2014

Co wieczorem doprowadza mnie do łez.

    Jest godzina 23 z hakiem, Bubuś ani myśli zasypać, leży obok mnie spokojnie, lecz z otwartymi oczyma i co chwila obdarowuje buziakami. Patrzę w te wielkie, piękne oczy i mówię cichutko: synku?, a on zwraca buźkę w moją stronę i czeka na to co takiego mam mu do powiedzenia. Mówię więc do niego równie cicho jak wcześniej: kocham Cie. A on uśmiechnął się pięknie całą buziuchną, obją mnie i uściskał mocno, pocałował raz jeszcze, wtulił się ponownie i zasnął spokojnie jakby nigdy nic, tak po prostu z uśmiechem na ustach. A ja wzruszona tym wszystkim poryczałam się jak bóbr.


wtorek, 4 lutego 2014

Blog w nowej odsłonie.

    Miało być skromnie i przejrzyście, a wyszło jak widać, to już cała ja. Niemniej ten "twór" jest najlepszy jaki udało mi się z siebie wykrzesać jak dotąd - w mojej subiektywnej opinii oczywiście i pozostanie tu dopóki mi się nie znudzi i nie zamarzy mi się coś nowego. W każdym razie piszę o tym, żebyście mieli gdzie składać skargi i zażalenia w razie gdyby coś tu szwankowało. Pozdrawiam ;)

sobota, 1 lutego 2014

Z uśmiechem na ustach chcę kroczyć przez życie.

    Z moim nastrojem różnie bywało. Były dnie, nawet miesiące kiedy najdrobniejsze szczegóły wyprowadzały mnie z równowagi. Dzień zawsze był dla mnie szary i zawsze znalazłam jakiś powód żeby sobie ponarzekać, poużalać się nad moim marnym życiem. Ale... nagle mnie olśniło. Nie wiem czy to za sprawą równowagi hormonów, którą w końcu osiągnęłam, czy to jakaś energia kosmiczna mnie natchnęła, tak czy siak. Powiedziałam dość. Rozmówiłam się sama ze sobą: marne życie? Ty masz marne życie? Masz to czego chciałaś od najmłodszych lat! Rodzinę! Męża i synka! Nie trać czasu na szukanie problemów, tylko ciesz się każdym dniem, każdym uśmiechem i buziakiem. Byłam zdruzgotana jak okazało się, że póki co nie mogę szukać pracy. Znaczy szukać sobie mogłam, ale nie mamy opieki dla Małego, a do żłobka po prostu nie chcę do dawać. Widziałam tylko jedna stronę medalu, ale teraz: cieszę się, że możemy pozwolić sobie na to, żebym została z Bubusiem w domu. Mogę skupić się na dziecku, mogę też skupić się na sobie. I tak konsekwentnie żegnamy się z pieluchami (zostały tylko do spania i spacerów), wprowadzamy dyscyplinę i bawimy się najlepiej pod słońcem ucząc się coraz to nowszych rzeczy. A ja uczę się robótek na drutach i nawet mi to wychodzi. Poszłam za ciosem i  przeprowadziłam rewolucję żywieniową w domu. Jemy często w małych ilościach i zdrowo. Już widać pierwsze efekty po pierwsze widać je w toalecie, a po drugie energii mam jeszcze więcej i teraz mam sposobność, aby realizować swoje szalone pomysły.
Podsumowując cieszę się tym co mam, bo mam wszystko czego mi do szczęścia potrzeba. I odkąd uśmiech zawitał nie tylko na mojej twarzy, ale przepełnia całą mnie to wszystko idzie mi jak z płatka. A może zawsze szło, tylko ja tego nie dostrzegałam? I oby tak już zostało.

Na spacerku :)


poniedziałek, 27 stycznia 2014

Z serii przemyśleń przedsennych.

    Od niedzieli jesteśmy już w naszym domu, pałeczkę opieki nad małoletnim Bratem, pieskiem, tatą i w ogóle domem przejął starszy brat. Mama wychodzi ze szpitala już jutro, obolała jeszcze, ale operacja przebiegła bez komplikacji. Uff. A mnie napada fala przemyśleń.
Miejsce gdzie się wychowałam zawsze będzie moim domem, ale nie tam już czuję się jak w domu. Tu w naszym małym gniazdku, gdzie w każdym kącie jest milion wspomnień, tu gdzie obserwujemy pierwsze kroki ku samodzielności naszego synka, tu jest mój dom. Jak to się mówi: ciasny, ale własny. Ale czegoś mi jednak brakuje. Przestrzeni przede wszystkim, wiadomo w trójkę z małym dzieckiem ciężko się pomieścić na kawalerce. Zwłaszcza, że ślubny chodzi do pracy też między innymi na nocną zmianę i niejaką ma możliwość wypoczynku po pracy, kiedy my jesteśmy w domu. Swoją drogą, jak Bubuś śpi po południu dwa kroki od nas w swoim kąciku to i my musimy chodzić niemal na paluszkach. Przydałoby się trochę więcej przestrzeni, tak przestrzeni i światła. Bo gdy mężu śpi po nocce, to w pokoju panuje półmrok, również gdy pogoda nie dopisuje to jest szaro i buro i ponuro. A ja do życia na jakichś choćby tam obrotach potrzebuję światła. Jak kwiaty i ja budzę się do życia gdy przyświeca mi jasność słońca najchętniej. Ale już dosyć narzekania. Grunt, że mamy gdzie mieszkać. Nie musimy pomieszkiwać kątem u rodziców, nie musimy bronić prywatności, intymności i własnego sposobu wychowywania dziecka.

poniedziałek, 20 stycznia 2014

Dzień jak co dzień(?)

Po zabawie :)
    Przez tydzień będę u mamy zajmowała się domem i młodszym bratem (14 lat). Jak dotąd idzie bez większych przeszkód, choć muszę przyznać, że jak nagle pojawia się większe dziecko do opieki to zorganizowanie czasu po pierwsze jemu, co by nie siedział całymi dniami przed kompem i żeby się nie nudził, po drugie sobie, żeby mieć chwilę dla siebie i oczywiście nie zapominajmy, że jest też mały Bubuś, który potrzebuje najwięcej uwagi, staje się nie lada wyzwaniem. Dzień zaczęłam od śniadania, brat od spaceru z psem, a Kuba od porannego mleka. Chłopcy jedli zdecydowanie dłużej, a ja zdążyłam już co nieco poogarniać, potem było wielkie sprzątanie, co zajęło mi dwa razy dłużej niż w naszej kawalerce, ale taka jest cena większej przestrzeni życiowej. Oczywiście Kubuś mi pomagał prężnie, dzielnie walczył z odkurzaczem i ściereczką do kurzu, może i takie sprzątanie nie jest szybkie, ale za to mam Małego na oku, a on się nie nudzi i przecież spędzamy w ten sposób razem czas. Brat w tym czasie miał za zadanie sprzątnąć swój pokój i dostał godzinkę na granie. Potem zupka i trzeba było coś wymyślić, żeby nie zalegli oboje przed tv, więc sięgnęłam znowu po farbki, ale było wesoło... Zbliżała się godzina drzemki Bubusia, to też znowu trzeba było posprzątać po zabawie. Mały poszedł spać, większy grać na kolejną, ostatnią dziś godzinkę, ale najpierw chwila dla lektury. I tak zyskałam chwilę dla siebie. Potem będzie obiadek,  a potem się zobaczy.


niedziela, 19 stycznia 2014

Chwilowe przenosiny.

    Dziś przenosimy się na tydzień do mojego rodzinnego mieszkania, do taty i brata. Mamy nie będzę przez tydzień, a skoro tata chodzi do pracy a brat ma ferie to ktoś musi się nimi zająć, ugotować, posprzątać, bratu zorganizować czas, żeby nie siedział całymi dniami przed kompem. Mężu ma nocną zmianę, więc tym lepiej dla niego, bo tam mamy do dyspozycji trzy pokoje, a co za tym idzie, mąż ma większe szanse na nieco spokojniejszy sen. Tak więc, na chwilę zastąpię mamę w jej domu, a ona w tym czasie będzie dochodzić do siebie po operacji na oddziale ginekologicznym w Katowicach, tam gdzie i ja leżałam niecały rok temu przy okazji abrazji macicy. Jeżeli kogoś interesuje jak ja tam wylądowałam, to odsyłam do starszego posta <<<<<<TU>>>>>>>. A niebawem napiszę tej notki część drugą, bo tak się składa, że moja mam "leczyła" się u tego samego "lekarza" co ja i jak na tym wyszła? Mam nadzieję, że tak samo jak ja, czyli przejdzie niezbędną operację i potem już wszystko będzie tylko dobrze.

piątek, 17 stycznia 2014

Mały artysta.

    Dziś dla odmiany od nudnych i przereklamowanych już kredek ołówkowych, pokazałam Bubusiowi co to są farbki i jak się maluje pędzelkiem. Muszę przyznać, że bardzo się to malowanie spodobało, ku mej osobistej uciesze. Zbliża się dzień babci i dziadka więc coś by się przydało zmajstrować :)

A teraz mała galeria:
mazu, mazu po karteczce

a co to? i co z tym teraz robimy?

acha! odbijamy na kartce, fajnie!

i kredki też się pokazały, ale świecowe.

Kiedy aniołkowi wyrastają rogi.

    Drugie urodziny Bubusia zbliżają się nieubłaganie, przyznam się bez bicia i gróźb, że obawiam się tego wieku, wiecie to trudny okres, dziecko odkrywa emocje, podkreśla własne ja i zazwyczaj pojawia się też bunt dwulatka, o zgrozo. I u nas już pojawiają się zapowiedzi tego okresu. Mój maleńki synek, moja kruszynka bezbronna i niewinna zmienia się momentami w manipulatora emocjonalnego, frustrata z maniactwem: jak nie cisnę czegoś o podłogę, to wybuchnę jak butelka szampana, trzymana za długo w zamrażalce i w przekornego uparciucha, który postanowił tak bo tak i nie inaczej, koniec kropka. Dostaje ten nasz aniołek czasem różek. Już nie jest tak skory do pomocy jak jeszcze kilka tygodni temu, nie zawsze zbiera zabawki, niezbyt chętnie coś poda, czy przyniesie. Żeby nie szukać daleko, proszę bardzo przykład świeży prosto z popołudnia: Kuba się zezłościł, nawet już nie wiem z jakiego powodu, chwycił co miał pod ręką, dziś była to plastikowa miska z chrupkami kukurydzianymi w środku i cisnął z całej siły o podłogę, nie oszczędzając przy tym gardła. Najwyraźniej ten manifest niezadowolenia mu pomógł, bo Mały się od razu uspokoił, nie na długo niestety, bo do momentu, kiedy to poprosiłam, żeby pozbierał chrupki z podłogi. I zanim zdążyłam dokończyć zdanie, już był sprzeciw, krzyk i przesadzona rozpacz. Celowo napisałam przesadzona, bo szlochanie i chlipanie cichło na czas rozglądnięcia się i zorientowania czy nadal Jego Wysokość Histerię ignoruję, czy może już idę go pocieszyć. Ja prosiłam, on protestował, ja prosiłam stanowczo, on stanowczo protestował i tak w kółko przez pół godziny. W końcu ktoś ulec musiał, tym razem był to Bubuś, pozbierał chrupki z moją pomocą, przytulił się, dał buziaka i zaprowadził mnie do swojego królestwa, dając mi do zrozumienia, że skoro zrobił w końcu to o co go poprosiłam, teraz ja mam spełnić jego prośbę i się z nim bawić. I tak też było, układaliśmy klocki, graliśmy na organkach, bawiliśmy się w koło młyńskie, a potem poszliśmy na spacer. I praktycznie do końca już dnia był grzeczny i uśmiechnięty, a ja razem z nim, nawet dostał nową zabawkę, ale o tym innym razem.

Przy zabawie klockami.

wtorek, 14 stycznia 2014

Bajka, czy czytanka? Czyli o wyborach i preferencjach synusia.


  Jako wzorowa matka doskonała (buchacha) próbuję zarazić syna miłością do bajek czytanych, muzyki, czy sportu. Ale wiadomo, ten malutki człowieczek mimo, że to krew z mojej krwi, nie będzie nigdy wierną moją kopią i chwała mu za to, będzie miał inne zainteresowania i pasje. I w sumie mnie to odpowiada, nie chcę, żeby spełniał moje ambicje, czy marzenia, ale chcę, żeby jakąś pasję w życiu miał, coś co będzie dawało mu relaks i radość tak jak mnie niegdyś odprężała joga i rysunek, teraz blogowanie i nadal wygibasy ołówka między palcami, muzyka w tle. A się rozmarzyłam teraz...Kuba podrośnie i sam się w końcu dowie w jakim kierunku chce iść, może będzie kopał piłkę, może będzie chciał pływać, albo grać na jakimś instrumencie, a może będzie z zapałem pogłębiał wiedzę na temat życia małp. Tego nie wiem, ale mogę spisać co zaobserwowałam do tej pory.
A mianowicie wiem, że póki co Bubuś woli oglądać obrazki od czytania książeczek, ale, ale uwaga, nie tyczy się to wierszyków. Nie raz przychodzi do mnie z książeczką wierszyków dla dzieci i każe mi sobie je czytać, a im więcej ja w to emocji włożę tym weselej. Tak sobie myślę, że kiedy zacznie już rozumieć bajeczki to i nimi się zainteresuje na dłużej. Póki co ogląda bajki w tv, z tym, że zamienił ulubioną Meridę na Ralph'a Demolkę.
Jeżeli chodzi o muzykę to wybory są dwa, albo skoczne utwory, przy których świetnie się skacze, pląsa i robi fikołki, albo muzyka klasyczna, ale słuchanie muzyki to nie wszystko, Malutki dostał od chrzestnego na święta małe klawisze z mikrofonem i robią furorę, poza tym wszelkiego rodzaju bębenki i cymbałki też dają świetną zabawę i potrafią zainteresować go na dłużej niż klocki, czy autka.
 A o tym, że nasz kochany synek wyznaje zasadę, że ruch to zdrowie i pewnie myśli, że jak posiedzi na tyłku dłużej jak pięć minut to mu ten tyłek odpadnie, to długo pisać nie będę, bo to żadna nowość jest. Spacery na powietrzu to codzienny obowiązek, i chociaż czasem są one męczące to i tak się cieszę, że mój synek nie preferuje kiszenia kończyn w domu i mam głęboką nadzieję, że to mu nie minie.
A tutaj przedstawiam "pisiu, pisiu" z tatusiem :)