piątek, 6 listopada 2015

Codziennie pod górkę.

    Która z nas - matek (o ojcach nie wspomnę) nie miała w swoim życiu momentu, w którym miała ochotę rozerwać swoje dziecko na strzępy... i każdego napotkanego jegomościa przy okazji również. Bo od rana wysłuchujesz tylko czyichś pretensji. Bo dziecko cały dzień krzyczy, płacze, piszczy, skomle, wrzeszczy, ryczy (coś pominęłam?), a jak jesteś szczęśliwa mamą już któryś raz to dopiero masz wesoło co nie? Kojarzy ktoś coś może: "Mama a on mi zabrał...", "Mama, o ona mnie walnęła...", "A, on znowu zjadł mojego cukierka", "A ona zniszczyła mi pracę domową, bo przecież ja ją odrobiłem i teraz jej nie ma, to na pewno ona ja zabrała ", "Mamooooo! On nasikał do wody ja już się w tym kąpać nie będę!". Tak wiem, nie jestem matką dwójki, ani trójki, lecz jedynaka, ale mieszkamy w dwie rodziny, więc w sumie dzieci jest tu trójka, a i poza domem przecież oczy i uszy mam co by ich używać, a nie tylko twarz ozdabiać to też i widzę i słyszę jak to między rodzeństwem bywa. Ponad to przecież sama jedną z czwórki dzieci własnych rodziców jestem to wiem co i jak. A dodawszy do tego milion innych przyziemnych spraw typu: co zrobić na obiad? (banalne? może owszem, ale takie banały też potrafią męczyć), w co się ubrać (tak, klasyk kobiety), pójść w prawo czy w lewo, ta myśl "a może by tak zmienić pracę" i oczywiście szeroki wachlarz zmartwień finansowych otrzymujemy gorzki koktajl, z którym każda kobieta radzi sobie inaczej. Ja nie piszę i absolutnie nie twierdzę, że życie częstuje nas samymi gorzkimi czy kwaśnymi smakami, a właśnie na nich teraz chciałam się skupić, bo ... w sumie nie wiem, bo taką mam ochotę o tym napisać.
Czasem  mam dosyć absolutnie wszystkiego z sobą samą włącznie i trudno mi wtedy znaleźć motywację i sposób by odzyskać dobry humor i spokój. Ale nawet w najgorszych sytuacjach nie jest to niemożliwe. Były czasy, kiedy sięgałam po czekoladę, fajki, albo dusiłam w sobie złość, ale nie były to skuteczne metody. Teraz mam inne sposoby. Może niejedna  się teraz będzie głupio szczerzyła do kompa czy komórki jak to przeczyta, ale co mi tam, niech stracę. Otóż zazwyczaj jak moje nerwy testują, czy mi serducho nadal działa jak należy to biorę się porządki. Nie ma lepszej metody na wyładowanie złości jak szorowanie podłogi.. szczoteczką do zębów najlepiej jak już złość ze mnie kipi, łączę pożyteczne z użytecznym i wszystko gra i huczy. A jak mam czasu wolnego nieco więcej, to preferuję męczyć się fizycznie w sposób nieco bardziej do tego stworzony, mianowicie na macie do jogi, tam  wyrzucam wszystkie złości i odnajduję spokój. Namaste.

UWAGA klik w zdjęcie przekieruje was na mój instagram, jakby kto był ciekawy ;)
A Wy jakie macie metody na opadające ręce ?

czwartek, 22 października 2015

Poczytaj mamusiu :D

 
źródło
  Zawsze wyobrażałam sobie siebie jak kładę swoje dziecko do snu tuląc je mocno i czytając bajki przy ściemnionym świetle w ciszy i spokoju. Niestety mój mały synek miał o tym skrajnie inne zdanie. Wolał oglądać bajki, albo względnie słuchać kołysanek, tylko przypadkiem żeby ich mam nie śpiewała... Potrzebuje się przytulić i potrzebuje mieć kogoś przy sobie, ale czytanki to akurat nie była jego bajka nad czym ubolewałam wielce. Im bardziej ja go przekonać do czytanek próbowałam, tym większy sprzeciw wykazywał mój syn. Cóż więc począć miałam ja - strudzona matka z podciętymi skrzydłami? Odpuściłam na jakiś czas. Podsyłałam synkowi książeczki z obrazkami, które zawsze lubił przeglądać, czytałam czasem popołudniami i niekiedy wieczorami. Później stworzyliśmy taki układ, że najpierw oglądamy bajkę, a potem czytamy. Z tym, że w takim układzie Kuba zazwyczaj zasypiał przy bajce, którą oglądał i z czytanki były nici. Nie naciskałam, bo obawiałam się, że może się całkiem zniechęcić. Czasem pytałam czy dziś wolałyby czytankę, a czasem po prostu mówiłam, że dziś najpierw będzie czytanka, a potem bajka i o ile nie stosowałam takich zamian zbyt często to o dziwo nie miał  z tym większego problemu. I tak sobie żyliśmy wieczorami lawirując między czytankami i bajkami, aż tu nagle... O Świecie mój syn się zaczął upominać o czytanki. No - pomyślałam, w końcu! Ale trochę bałam się własnej zanadto entuzjastycznej reakcji i powstrzymałam się od skakanie pod sufit. Nie dalej jak wczoraj taka sytuacje zagościła w porze snu w naszym domu. Oglądamy baję, baja się skończyła,  już chcę gasić światło i położyć się z dzieckiem spać, bo godzina była grubo wieczorowa więc czytankę myślę sobie odpuścimy, wyłączam komputer, odwracam się co by zgasić światło a tam niespodzianka - mój mały szkrab stoi już z książeczką w rękach i anielskim uśmiechem na buźce. Oczy mi się zamykały już same, ale nie mogłam mu odmówić, przecież tego właśnie chciałam.

czwartek, 24 września 2015

Przyjaźń w przedszkolu

 
źródło
  Pamiętacie swoją pierwszą przyjaźń przedszkolną? Tę więź z koleżanką czy też z kolegą tym najlepsiejszym i w ogóle the best? Wspólne psoty, zabawy i łzy? Ja pamiętam. Miałam jedną najukochańszą koleżankę, bez której dzień był straconym marnotrawstwem czasu, ba całego dzieciństwa! Pamiętam, że zawsze wszędzie chodziłyśmy razem, mam na myśli wszędzie wliczają to wizytę w wc na dwójeczkę (wiecie o co chodzi nie?). Leżakowanie było katorgą i to nie tylko dla mnie, ale dla zdecydowanej większości dzieciaków, serio, tylko kilku z nas wtedy spało. A ja z moją koleżanką wymyśliłyśmy sobie zabawę, która była nie lada wyzwaniem tak właściwie, otóż robiłyśmy do siebie głupie miny żeby się rozśmieszyć, ale musiałyśmy zachować spokój i przestrzegać ciszy... nie raz lądowałyśmy "w kącie" za przeszkadzanie innym "grzecznym dzieciakom" w odpoczynku, ale tam już ubaw na całego, bo przecież i tak zostałyśmy ukarane. Pamiętam, że zawsze siedziałyśmy obok siebie i zawsze razem piłyśmy kompot, nie ważne, która akurat była spragniona. Ach... to były czasy beztroski i zabawy... do czasu... do czasu, kiedy to trzeba było dorosnąć i otrzeć łzy, kiedy to okazało się, że moja koleżanka z przedszkola, ta najukochańsza i najulunieńsza dziewczynka ze wszystkich będzie chodziła do innej podstawówki niż ja. Och co to był za koszmar. Świat się zawalił mi cały na głowę, nie potrafiłam pojąć dlaczego tak musi być i dlaczego to wszystko tak strasznie jest niesprawiedliwe. Cóż to były za gorzkie żale... Cały tydzień opłakiwałam. A dlaczego mnie taki akurat a nie inne refleksje naszły? A no bo mój Kuba też ma takiego kolegę w przedszkolu, który to jest najulubieńszy i dziś, kiedy mu powiedziałam, że nie możemy przyjść do niego do domku po przedszkolu Kuba odstawił mi właśnie takie gorzkie żale... piętnaście minut cierpkiego płaczu. Aż strach pomyśleć co to będzie za rok, kiedy to trzeba nam będzie pójść do szkoły.


środa, 16 września 2015

Kreatywnie z dzieckiem.

    Odkąd pamiętam zawsze lubiłam prace manualne: rysowanie, malowanie, wyszywanie, wycinanie. szycie, przyklejanie i majsterkowanie. To zawsze cieszyło mnie niezmiernie. Jednak mój syn nie pala tak strasznie to tego rodzaju zabaw jak ja kiedyś. Owszem lubi sobie usiąść i nagryzmolić potwora, ale tylko jak ma ochotę. Staram się go więc nie zmuszać do tego, nie mniej uważam, że takie zajęcia są dziecku potrzebne do rozwoju wyobraźni i wyćwiczenia rączek i palców, nakłania go więc i staram się zainteresować, ale staram się nie być nachalna. Póki co udaje mi się go zatrzymać na chwilę raz na jakiś czas i bawić się z nim tym czy tamtym przemycając naukę kształtów, kolorów literek i cyferek.













piątek, 11 września 2015

I wróciłam do szkoły.

 
źródło
    W poniedziałek zaczynam zajęcia z języka angielskiego no tutejszym colleg'u, w związku z czym targa mną emocjonalna burza, tak to jest, jak człowiekowi zależy. Boję się trochę i jestem podekscytowana i martwię się milionem spraw i cieszę się zarazem i doczekać się nie umiem, a czasem wręcz przeciwnie. Decyzja o podjęciu tu nauki nie należała do prostych, bo do wyboru miałam jeszcze opcję nauki za free. I tak, wybrałam tę płatną. Co za kretynka, pomyślicie. Sama bym tak pomyślała, ale... No właśnie, zawsze jest jakieś ale. Biorąc pod uwagę wszystkie za i przeciw, rozsądniejsze wydają się być zajęcia w colleg'u. Dlaczego? A no przede wszystkim dlatego, że trafię do grupy ludzi na podobnym poziomie i wszyscy będziemy mieli równe szanse wynieść z tych lekcji ile się da, bo w opcji darmowej za to grupy są mieszane i wygląda to tak, że jedni się uczą owszem, ale inni się nudzą i się nie uczą, a jeszcze jedni nie nadążają i też się nie uczą. Drugą sprawą jest fakt, że w colleg'u o ile zapłacę mam zajęcia zagwarantowane, a w opcji za free lekcje się skończą jak skończą się na nie fundusze. To tak z grubsza, bo wszystkich za i przeciw było trochę więcej.

poniedziałek, 7 września 2015

Do przedszkola nadszedł czas.

     Pierwszy dzień w przedszkolu Kuba przeżył radośnie i dzielnie. Świetnie się bawił i nawet nie chciał wracać do domu. Przed wyjściem był podekscytowany i nie mógł się doczekać, kiedy w końcu będziemy na miejscu i będzie mógł się bawić z dziećmi. Na różnice w panującym tam języku nie zwrócił nawet uwagi. Nie mogę uwierzyć, że mój mały Bubuś jest już takim dużym chłopcem! A propos w dzień przed przedszkolem nasz syn się zbuntował i oburzony powiedział, że on nie jest Kubuś tylko Kuba... Gdzie mój mały synuś ja się pytam?! Ale do rzeczy, pierwszy dzień przedszkola zwiastował sielankę i wręczy idylliczną wizję przygody naszego młodego mężczyzny z edukacją, czego niestety  nie mogę stwierdzić w dniach następnych. Był płacz i wczepianie się w ramiona taty - bo to tatuś go zaprowadza i w moje gdy go odbieram. Ale Jego opiekunka zdaje nam relacje i wiemy, że Kuba się świetnie bawi w ciągu dnia. Cóż... damy mu trochę czasu i mam nadzieję, że jakoś sobie to wszystko poukłada w głowie. Wiem, że uczęszczanie do angielskiego przedszkola może być dla niego wyzwaniem i nie ukrywam, że liczę się z tym, że będzie się czuł zdezorientowany na początku. Tak czy siak jestem dobrej myśli.


 Po lewej Kuba tuż przed wejściem do przedszkola
 Pośrodku kiwa nam papa (czytaj, możecie sobie już iść ja się tu klockami zajmę)
 A po prawej już po przedszkolu, zapytany "jak się czujesz" strzelił taką minką ;)
Ale to wszystko w pierwszym dniu.


wtorek, 9 czerwca 2015

Jakoś to będzie...

 
  Ile razy moje uszy więdły od tych kilku prostych słów. Ile razy ogarniało mnie w związku z nimi niesamowite jakieś niedowierzanie. Ile razy krew w żyłach zaczynała jakoś tak dziwnie parzyć. "Jakoś to będzie..." rzucone w bezsilności i nie do końca świadomie działa na mnie jak płachta na byka. "Straciłam pracę, ale jeszcze mam poprzednią wypłatę, jakoś to będzie..." "Tonę w długach, ale kiedyś się z niech wykopię, jakoś to będzie..." "Jestem w ciąży z czwartym dzieckiem, tak na prawdę nie stać mnie nawet na dwójkę i nie mam czasu dla jednego, ale jakoś to będzie..." - słucham i nie wierzę czasem własnym uszom. Milion pytań się nasuwa na które nie ma odpowiedzi. I co dalej? Co teraz zrobisz? Słyszę tylko "nie wiem. jakoś to będzie". I teraz do mojej głowy wkrada się jedno absolutnie ważne pytanie: co ze mną jest nie tak? Dlaczego ja nie potrafię tak luźno i  beztrosko stwierdzić, dajmy na to: chcę mieć drugie dziecko, więc działajmy, jakoś to będzie... Lub, chcę na wakacje, mam pieniądze, w sumie to na coś innego, ale mam i chcę jechać, to jedźmy,potem się pomyśli, jakoś to będzie...Dlaczego ja jestem z tych powściągliwych co to muszą mieć wszystko zaplanowane i wybiegając w przyszłość widzą zagrożenia i miliard różnych opcji? Czasem ręce mi opadają kiedy słyszę niekiedy rażącą bezmyślność, ale czasem tej nieświadomości zazdroszczę. Bo w końcu jakoś zawsze jest jakoś. W sensie jakoś, ale jest.

Ps: a teraz przyznać się, kto kobietę zrozumiał?  

niedziela, 24 maja 2015

Aktualności

     Cofnęłam się ostatnio nieco w blogu, czytaj - poczytałam sama siebie o czasach kiedy to nasz mały słodki łobuz rzeczywiście był taki mały i słodki w swym łobuzowaniu. Powiem szczerze, że przyjemnie się czytało o Kubusiu, co to  taki bł całuśny, przytulaśny i skłonny do pomocy. Czytałam i wspominałam sobie tamte czasy i jak szlag w lico zaskoczone dosięgła mnie prawda oczywista, że Bubuś stał się Kubą i mój malusi, kochaniusi synuś to już nie jest to samo niemowlę. To już duży chłopak przecie. Wy nie wiecie, bo ja zaniechałam opisywania naszego życia codziennego na łamach tej skromnej przestrzeni internetowej. Ale różnica jest ogromna. Po pierwsze i przede wszystkim Kuba zaczął mówić wreszcie i nareszcie, bo trzylatek co to tylko kilka zaledwie słów wypowiadał to już zaczynał wzbudzać pewne niepokoje. Ale za to odkąd stwierdził, że jednak mową posługiwać się będzie, to stanowczo i wytrwale zadziwia mnie niemal każdego dnia jakimś nowym słowem, nawet skleci krótkie zdanie informujące  w stylu swoim "ja mynia, ja cheb, ja sam nie" co znaczy nie mniej i nie więcej jak ja chcę jeść, ja chcę chleb, ja sam jeść nie będę. Po drugie. Przypomniały mi się czasy buntu, które tu opisywałam i muszę dumnie stwierdzić, że bunt się znacznie zredukował. Kłamstwem byłoby pisać, że teraz nie ma złości i płaczu i nieposłuszeństwa, a nawet prób (udanych również) uderzenia czy kopnięcia kogoś lub czegoś. Ale zdecydowanie jest lepiej. Cała złość i frustracja już nie są mu obce i potrafi (choć nie zawsze) nad nimi zapanować. Potrafi się uspokoić i omówić problem, potrafi się powstrzymać od oddania kopniaka za kopniaka i przyjść się pożalić, że został "brutalnie" i arogancko czyjąś nogą lub ręką dotknięty. Bo u nas czas tak zagnał, że Kubie taki zachowania się już coraz czadziej zdarzają, ale w zamian Najmłodszy do nich dorósł i przejął pałeczkę. Po trzecie. Walczymy z samodzielnością, a raczej ja walczę z Kuby samodzielnością i tak potrafimy negocjować o poranku: Kuba ubiera sam majty, a mama Ci ubierze spodenki, tak? Kuba ubiera koszulkę a mama bluzę itp. bo mimo, że Kuba faktycznie ubrać się potrafi sam, nie licząc skarpet, to mu się dziennie tego robić po prostu nie chce. Z jedzeniem jest to samo, on potrafi, ale nie chce, więc krakowskim targiem raz Kuba sam wkłada łyżkę do dziobka, a raz robi to mama. Ale poproś nicponia co by bajkę włączył na komputrze, albo Pleya włączył to jest "ja sam".

 1. Ja piciu
2. Ja sam nie!
3. Ja uchuchu
4. Ja psi
Kto rozumie Kubusiowy?

środa, 4 marca 2015

JA - Wielofunkcyjny "ludź" .

    Nie zdążyłam się pochwalić jeszcze, że od lutego jestem (w końcu) "ludziem" pracującym. Do pracy chodzę pieszo, obowiązki swoje wykonywać mam w cztery godziny, co robię z należytą starannością i skrupulatnością, choć praca moja do ciężkich, czy odpowiedzialnych nie należy. Bo jaką odpowiedzialnością obarczyć można by było cleanera sklepowego? W pracy całe cztery godziny chodzę, w większości żwawym tempem, co już się objawiło bólem w stopach i pupie (!?) jak również większym zapotrzebowaniem na jogę. Patrz! A myślałam sobie, że kondycję mam nieco lepszą...   Pieszo również wracam do domu i tak od czwartku do wtorku. Środy są za to zarezerwowane na kurs angielskiego oraz świetlicę dla Kuby i tak oto w środy jestem "ludziem" uczącym się. A nie! Muszę bezzwłocznie do koszmarnego kłamstwa się przyznać, bo przecież "ludziem" uczącym się jestem - kiedy tylko nadarzy się okazja, a z tą damą uroczą różnie bywa. Pojawia się Pani Okazja w każdą środę w porze drugiego śniadania, bo przecież kurs językowy to najlepsze miejsce dla niej. Pojawia kiedy wywołuje ją ze snu mój mąż kochany i zabiera Kubę na spacer, ale bywa bezlitośnie wypłoszona przez przeszywający krzyk Najmłodszego co zdarza się nienagminnie przyznać muszę, ale się zdarza. W ciągu dnia też czasem pojawi się i pozdrowi mnie przechodząc obok, łapię ją tedy za nogi i trzymam ile sił. I oczywiście w nocnych odmętach ciszy i spokoju też Okazja czeka, a kiedy już jest cała moja i do dyspozycji, to Pan Zmęczenie szepcze mi do uszu, że Okazję to on teraz na schadzkę porywa, mój umysł z trudem potrafi rozpoznać słowa. Tak więc dziś dałam za wygraną i zamiast kolejnego testu, czy wkuwania słówek, co z resztą i tak mi szło beznadziejnie, postanowiłam sklecić coś " po polskiemu" tu. A od jutra trzeba będzie od rana kontynuować bycie "ludziem" matkom, na co narzekać nie śmiem, a nawet zdradzić muszę, że pomimo iż ja pracuję tylko cztery godziny, a mąż mój na nocki zapier(yyy)nicza, to Kubą przez większość dnia zajmuje się właśnie on, bo mnie pochłaniają sprzątnie z gotowaniem i praniem - "ludź" gospodyni domowa. Ale za to ja się w magiczny sposób w większą dawkę cierpliwości i dystansu zaopatrzyłam, a czas z Kubą sam na sam jest jak miód na serce.
Pozdrawiamy Was wszystkich ludzi wielofunkcyjnych :)
Zdjęcie z początku Lutego, kiedy to przez cały jeden dzień zawitał do nas "śeg"- to po Kubusiowemu :)

wtorek, 6 stycznia 2015

Aktualności posylwestrowe.

    Stary rok pożegnaliśmy fajerwerkami, a Nowy przywitaliśmy szampanem,a może na odwrót? Nieważne. Nie był to nasz typowy sylwester, tak jak wcześniej nie czułam magii świąt, tak i sylwester w pamięci mojej nie zagrzeje sobie ciepłego miejsca. Mam tylko nadzieję, że 2015 przychylnym okiem spogląda i ma kilka niespodzianek w zapasie, mam ochotę na wiosnę duszy, bo póki co mój umysł przypomina pogodę jaką oglądam za oknem: jest ponura i mokra i tak dziwnie, przyjemnie chłodna. W przypływach nostalgii rozpamiętuję stare przyjaźnie i przeraża mnie odrobinę myśl, że teraz nikogo prócz mojej rodziny nie mam. Pewnie dlatego tak łatwo przyszło mi opuścić kraj, bo nie zostawiłam tam grupki przyjaciół. Zawsze jakoś dobrze się czułam sam na sam z własnym ja, w otoczeniu męża, a potem dziecka, sporadycznie zamieniając zdań kilka z innymi matkami na placu zabaw, czy ze starymi znajomymi w drodze do sklepu. Nigdy nie odczuwałam potrzeby posiadania przyjaciół, miałam kogoś takiego komu mogłam zaufać - fajnie, nie miałam - trudno. Nie tęskniłam do tego nigdy, aż do teraz, kiedy jestem tak daleko. 
Co by tak dyskretnie zmienić temat muszę się pochwalić, a właściwie pochwalić muszę mojego małego szkraba. Czy pisałam już jak świetnie radzi sobie z gniewem jaki w nim się pojawia kiedy coś nie idzie po jego myśli? Tak? Nie? Nie pamiętam. Otóż teraz Kuba zamiast okładać pięściami wszystko i wszystkich co popadnie, okłada pięściami i kopniakami fotel, powietrze przed sobą albo podłogę, a i to już coraz rzadziej ma miejsce, częściej raczej kładzie się na ziemi i oddycha głęboko aż mu gniew przejdzie. Oczywiście nie zawsze jest tak idealnie, ale nie spodziewam się cudów, tylko stopniowych zmian. Czasem trzeba mu przypomnieć, że bicie to nie zabawa, a bicie w złości jest niedopuszczalne, ale coraz rzadziej. Za to coraz częściej Kuba demonstruje swoją dojrzałość w stosunku do Najmłodszego, całuje go na powitanie, pilnuje żeby miał picie pod ręką, zawsze dzieli się z nim ciastkami, pokazuje mu zabawki i zabawy i co mnie cieszy najbardziej - jest przy tym tak delikatny jak tylko potrafi, a okazało się, że potrafi być bardzo delikatny. Jasne, zdarzają się małe wypadki, ale one zdarzają się nawet ostrożnym dorosłym. Z Najstarszym też Kubuś się pomału zaczął świetnie bawić, już dawno go nie ugryzł, ani nie kopnął specjalnie, rzadko też słyszę wojny o zabawki i kłótnie o miejsce do siedzenia. Za to Najstarszy daje do zrozumienia, że Kuba mu przeszkadza, co zaczęło mnie trochę martwić, bo wynikają z tego nieprzyjemne sytuacje. Mam nadzieję, że mu przejdzie teraz kiedy wrócił do szkoły i będą razem mniej czasu razem spędzać. 

ps. chcecie wiedzieć jak spędzamy zimę? 

chodzimy na kaczki
jeździmy ciuf ciuf

i jeździmy brumem :)