poniedziałek, 14 listopada 2016

Jak to jest być w ciąży? Part 3. Trymestr trzeci.

    To już trzecia i ostatnia część mojej trylogii ciążowej (haha, jak to poważnie brzmi). Panie i Panowie, oto trymestr trzeci ciążowej przygody przedstawiony w moim osobistym, nieco dziwnym (tak słyszałam) humorze. 

Jakby to kogo zainteresowało, to TU jest część 1, a TU 2 trymestrowych przemyśleń.   
     A więc to już tuż tuż. Ciążowa przygoda schyla się ku końcowi i nic na to nie możemy poradzić. W trzecim trymestrze brzuch jest już gigantem, niemal żyje własnym życiem, a twoje własne życie przewraca do góry nogami. W trzecim i ostatnim trymestrze ciąży wszystko kręci się już tylko wokół brzucha. Ludzie w swej uprzejmości wciąż pytają jak się czujesz, kiedy rodzisz, czy się boisz itd. Nie, do licha jasnego, czego tu się bać? Bólu może? Nie, przecież dla nowoczesnej kobiety to byłoby zbyt upokarzające, żeby bać się czegoś tak trywialnego jak ból porodowy. To może powikłań? A skąd. Przecież codziennie na świecie rodzi się tysiące dzieci i zdecydowana większość bez powikłań, a w dodatku kiedyś nasze babki rodziły w domach bez lekarzy i jakoś rasa ludzka nie wyginęła. To może bać się tego,że za chwile życie przewróci się o sto osiemdziesiąt stopni? Bo zawsze się przewraca, kiedy na świat przychodzi dziecko i nie ważne , czy jest to dziecię pierwsze, drugie czy dziesiąte. Może tego można się obawiać, czy odczuwać choć lekki niepokój? Nie no co ty? Serio? Przecież będziesz siedzieć w domu i będziesz miała mnóstwo czasu, na ogarnięcie wszystkiego. I nie zapominaj o sobie! Włosy, paznokcie, dieta i ćwiczenia tak szybko jak się da, bo inaczej facet znajdzie sobie inna, taką która potrafi o siebie zadbać. Nie zapominaj też o starszych dzieciach,nie mogą przecież się wychowywać same, przed telewizorem jedząc frytki na szybko. Trzeba organizować im edukacyjne zabawy i aktywny czas na świeżym powietrzu. Hobby? No obowiązkowo! Wyszywanie, dzierganie, czy fotografia, nie ważne co, ważne żeby było cokolwiek, w końcu tobie też się coś od życia należy.

A to tak na poprawę nastroju ;)
źródło


No to ploteczki przy herbatce i zaczepki uliczne mamy już zaliczone w trzecim trymestrze, czas omówić niektóre czysto fizjologiczne aspekty w tak wysokiej już ciąży. Numer jeden. Upierdliwy i nieodłączny każdej ciężarnej to tak zwane siusiu. Tak, naprawdę zdarza nam się i to nierzadko chcieć siku zaraz po wyjściu z toalety dwa kroki dalej. I tak, naprawdę potrafimy wstawać nocy po sześć razy tylko na siusiu. To nie jest tylko wymówka, żeby sobie dłużej pospać, to autentyczne nocne wędrówki na półśpiocha do łazienki, by czasem wycedzić kilka kropel.




  A jak już w łazience jesteśmy to zdradzę wam sekret. Dlaczego ciężarną kobieta korzysta z ubikacji pięć minut dłużej niż dotąd? Nie, nie dlatego że ma ciężki tyłek i trudniej jej wstać z sedesu. Tylko dlatego, dostęp do miejsc intymnych jest teraz grubo okrojony i zwykłe za przeproszeniem podtarcie tyłka to już wyczyn. Żeby nie było tak prosto i przyjemnie, pomyślcie chwilę, skoro wytarcie tyłka, czy też przodka w zależności od, że tak powiem grubości sprawy to wyczyn to wyobraźcie sobie jakim trudem musi być depilacja owego przodka. Ręce okazują się być do tego jakby nieco przykrótkie, brzucha wciągnąć nie idzie nawet na chwilę, a przez niego nic nie widać. Nogi to też nie lada wyzwanie. Przy depilacji nóg dziękuję sama sobie za wyćwiczone wcześniej pozycje jogi, a przy oglądaniu paznokci u stóp czuję się jak bohater narodowy. I dam sobie włosy obciąć, że nie tylko ja się tak czuję.




Ogólnie rzecz biorąc wszystko przychodzi z trudem. Podnieść coś z poziomu zero? Jasne, nie ma sprawy.Schylasz się i już po pięciu centymetrach wiesz, że to nie takie proste. To tak, jakby próbować się schylić z przymocowaną beczką do brzucha. Lekkie zgięcie i czujesz dokładnie tę beczkę pod żebrami i głębszy skłon jest niemożliwy. No ale to upadnięte coś z podłogi trzeba podnieść. Więc skoro nie skłon, to może przysiad? no pewnie! Uginasz kolana i sięgasz ręką po to coś leżące na podłodze i szydzące z ciebie, chwytasz i teraz tylko pozostaje się wyprostować, o ile w trakcie nie pękną ci plecy to można żyć dalej. A właśnie! Plecy! Bolą skubane zawsze i wszędzie, wszak kręgosłup jest teraz inaczej ułożony niż zwykle. Czasem pomoże jakaś nieudolna próba ćwiczeń, czasem kąpiel. A czasem nic. I tak jest ze wszystkim zresztą. Ze zgagę, zmęczeniem i problemami natury defekacyjnej, tak, właśnie tak, nie ma to jak zatwardzenie w zaawansowanej ciąży. Osobiście średnio dwa razy w tygodniu byłam pewna, że urodzę do sedesu.
I na koniec to co w zeszłym trymestrze było piękne i wyczekiwane. Teraz staje się momentami nieznośne. Co to takiego? Panie chyba już wiedzą. Mowa o ruchach dziecka. Dziecka, które jest już silnym małym człowiekiem i zaczyna zdawałoby się uprawiać breakdance w maminym brzuchu, a już pod koniec ciąży dzidzia ułożona głowa w dół dodatkowo ucieka pęcherz i tym razem skutkiem nie jest tylko przesiadywanie w wc, ale już ból, który czasem nie pozwala chodzić. A w uszach ciągle rozbrzmiewają głosy dobrych porad i lekarzy informujące, że długie spacery są zdrowe i pożądane.




Podsumowując gorąco apeluję do wszystkich, nie tylko mężczyzn, ale też kobiet, odpuście trochę ciężarnych, one naprawdę męczą się bardziej, niż wam się wydaje.

czwartek, 3 listopada 2016

Pozdrawiamy w wiekszym gronie.

    W sobotę 29 października urodził się mały Nataniel. Wyczekiwana kruszynka mamusi i tatusia oraz jeszcze bardziej wyczekiwany i upragniony młodszy braciszek Kubusia. Wszyscy jesteśmy zdrowi i szczęśliwi i pozdrawiamy Was gorąco.



wtorek, 4 października 2016

Oddać dziecku samodzielność.

    Nie do wiary jak szybko czas leci. Zdecydowanie za szybko, niemal ucieka przelewając się między palcami. Jeszcze wczoraj mój synek był malutkim bobaskiem siedzącym w foteliku do karmienia, śmiejącym się i śliniącym brzdącem, który uczył się dopiero posługiwać łyżeczką i widelcem, malutkim i nieporadnym, ale upartym i wytrwałym nerwusem. Dziś już daleko mu do tego opisu. Dziś jest już dużym chłopcem i sam o sobie tak mówi. Wiele rzeczy potrafi zrobić sam, a ja wciąż łapię się na tym, że wciąż przy wielu rzeczach chcę mu pomagać, zamiast dać mu te pół minuty więcej na poprawienie i zapięcie buta, wolę podejść i zrobić to za niego. Ale staram się bądź co bądź trzymać się z daleka, jak już się sama złapię na tym odruchu ratującej z opresji, zatroskanej mamy. Pamiętam jak dwa lata temu była dumna z tego, że mój ówczesny dwulatek wkładał samodzielnie małe buciki i choć nieraz zakładał prawego buta na lewą nogę i odwrotnie i zajmowało mu to czasem z górką dobre pięć minut, to on się nie poddawał, a mnie cieszyła każda taka próba samodzielności i uwielbiałam na to patrzeć. Nie wiem szczerze mówiąc gdzie i kiedy i jak to się stało, że zaczęłam moje dziecko wyręczać w takich momentach. Nie wiem kiedy to się zaczęło, ale wiem, że najwyższa pora przestać i oddać mu jego samodzielność w jego ręce. Czas najwyższy traktować go jak dużego chłopca, którym jest. Pozwolić ubierać samodzielnie buty. Zawsze, nie tylko jak on chce iść na ogródek, a mnie nie chce się zejść na dół. Czas wrócić do samodzielnego mycia zębów, nawet jeżeli to oznacza, że te nie będą idealnie czyste. Czas by poczekać, aż zapnie choć jeden guzik od koszuli, by następnego dnia mógł zapiąć dwa. Czas najwyższy by spał we własnym łóżku, we własnym pokoju. Tak, własnie czas na to wszystko nadszedł i ja sobie zdałam z tego sprawę. Ale. No właśnie, zawsze jest jakieś ale, prawda? Otóż, ale to nie takie proste jak się wydaje. To kwestia przyzwyczajeń i walki z samą sobą, by znowu zacząć syna wspierać, a nie wyręczać. Wiem jakie to ważne w życiu. Patrzyłam na dzieci, które matki wyręczały we wszystkim, a potem miały do tych dzieci pretensje, że nie radzą sobie z najprostszymi zadaniami. Wiem jak to dzieła i broniłam się przed tym, tylko gdzieś się po drodze pogubiłam i dałam się wplątać w wir pod tytułem "daj, pomogę ci".
Ale dlaczego to takie ważne? Ja to widzę tak: myję synowi zęby, niech taki przykład będzie. Ja myję i choćbym tłumaczyła przy każdym myciu co robię i dlaczego, to dziecko mało z tego zapamięta, bo to nie on myje te nieszczęsne ząbiska, tylko ja. Ja się skupiam na myciu zębów, a on na... No właśnie i tu jest problem. Ja się skupiam na zębach, a on na niczym. Myśli o niebieskich migdałach i bawi się w najlepsze, albo co gorsza nudzi się i zaczyna marudzić. A potem? Co potem? Potem przychodzi dzień, w którym stwierdzam, że przecież taki duży chłopak już sam z powodzeniem potrafi umyć sobie zęby i zaczynam tego oczekiwać, nie zważając na to, że przez cały czas mycie zębów to była zabawa lub nuda i nagle oczekuję, że zacznie skupiać się na myciu zębów. I może owszem, jego ręce już potrafią operować szczoteczką bardzo dobrze, ale to jeszcze nie znaczy, że mózg też tak chętnie zajmie się szczotkowaniem. Nie, nie twierdzę, że mózg wyjdzie z czaszki i wyhoduje sobie ręce, żeby chwycić szczotkę i pastę, aż tak mnie wyobraźnia nie ponosi. Twierdzę tylko, że nawet szczotkowanie zębów, takie niby nic, ale wymaga wypracowania sobie rutyny i skupienia się na tej czynności, by można było ją wykonać sprawnie i szybko. Dlatego tak ważne jest, by pozwolić dziecku na wypracowanie tej rutyny i ćwiczeniach skupienia samodzielnie. Być może z mamą czy tatą obok, służącymi dobrą rada i wsparciem, a najlepiej dającym przykład. I tak samo jest z ubieraniem, myciem, jedzeniem. Dlaczego mam nagle oczekiwać, że moje dziecko skupi się na powyższych i poświęci im całą uwagę, skoro dotąd jedynie miał podać rączkę, wystawić nóżkę, czy otworzyć buzię?
Nie taka było moja wizją i założenia dotyczące samodzielności mojego dziecka, ale stało się, zaczęłam go wyręczać i czasu nie cofnę, ale w zamian świadoma tego co się dzieje mogę oddać mu jego samodzielność powoli, bez presji i bez nacisku. Wiem, że to duża zmiana, nawet jeżeli mówimy o małych codziennych rzeczach i jak każda zmiana, wymaga czasu. Mam tylko nadzieję, że wystarczy mi cierpliwości i samozaparcia, by wytrwać w tym postanowieniu, biorąc pod uwagę, że niebawem pojawi się na świecie nasz mały dzidziuś. Tak czy siak, staram się myśleć pozytywnie.


poniedziałek, 19 września 2016

Jak to jest być w ciąży? Part 2. Trymestr drugi.

Zgodnie z zapowiedzią przyszedł czas na opisanie drugiego trymestru ciąży. Pierwszy już jest za nami, znaczy za mną i znaczy, że już o nim pisałam wcześniej o >>>TU<<<    . Pisałam w formie listu skierowanego głównie do mężczyzn z pogódek w tamtejszym poście opisanych, więc i ten zachowam w podobnej formie, przeca jest to kontynuacja jakby nie było poprzedniej części. Zagmatwałam się trochę... Trudno,w ciąży jestem, wolno mi, hahaha. Dobra do rzeczy. Wytrwałych zapraszam do lektury i odsyłam niżej.

Trymestr drugi. Niby nic takiego, niby ten najlepszy, najlżejszy i w ogóle. A jednak ma swoje za uszami, jak i uroki posiada pewne, jak to w życiu przecież już jest. Trymestr drugi, to ten moment, kiedy brzuch zaczyna rosnąć bynajmniej nie powoli. I daje o sobie znać w różnych nieoczekiwanych momentach. Dajmy na to, że potrzeba nam coś wyciągnąć z górnej półki kuchennej. Nic takiego, robiliście to setki razy dotąd i zawsze tak samo. Wystarczy się wyprężyć odrobinę, stanąć na palcach i zmniejszyć dystans wciskając blat kuchenny w brzuch,po czym chwytasz to co ci było potrzebne i warte tej gimnastyki i już masz to co mieć tak chciałeś. Proste nie? No to teraz spróbuj to zrobić z piłką  pod koszulką. Od razu uprzedzam, że jakiekolwiek próby ograniczania wolności brzucha coraz częściej kończą się kopniakami. Im wyżej ciąży tym kopniaki silniejsze. Ba, czasem, a raczej częściej niż czasem to ograniczanie brzuchowej wolności okupuje się brakiem tchu, zgagą, bądź niezbyt miłym przypomnieniem tego co jako ostatnie trafiło do żołądka. No ale nic, żyć jakoś trzeba, więc na pomoc przychodzi krzesło i małe przemeblowanie w kuchni. Czyli i tak już nie potrzebne kieliszki do wina chowamy na ową znienawidzoną górną półkę, podobnie jak kieliszki do wódki i te fajne szklanki na koktajle, a jak mąż/partner/ktokolwiek będzie miał ochotę z nich skorzystać to niech sobie wyciągnie, o!



Chociaż nie, te fajne i cieszące oko szklanki mogą być wypełnione sokiem owocowym z cytrynką i palemką i można chociaż udawać, że się pije pysznego drinka. Tak, ciężarna kobieta też czasem ma ochotę się napić czegoś mocniejszego, a co? Myślicie, że jak ciężarna i pić jej nie wolno to już się nie chce? A właśnie, że chce, tylko nie może, a ty mężczyzno się dziwisz, że patrzy na Ciebie spod byka jak wyciągasz kolejne chłodne piwo z lodówki i beztrosko nalewasz sobie chmielowy płyn do kufla wypełniając aromatem cale mieszkanie. Myślisz, że ona ma Cię za alkoholika, a ona po prostu też chciałaby się tak po prostu napić, w sumie to taka ciężarna chciałaby dużo, tylko nie na wszystko jej wolno. Jeżeli przed ciążą kobieta paliła i udało jej się rzucić to świństwo dla dziecka, to powinieneś nosić ją na rekach za wytrwałość i determinacje i wspierać jak tylko to możliwe, włącznie, albo przede wszystkim izolować ją od papierosów i ich zapachu, zwłaszcza własnych. Tak więc panowie koniec z popalaniem w domu czy na klatce schodowej bo zimno, bo pada, bo wieje, bo słońce i w ogóle, tylko jak się palić chce, a rzucić jak wasza dzielna ciężarna nie potraficie, to należy ruszyć szanowne cztery litery poza ognisko domowe i przecierpieć pogodę, czy denerwujących sąsiadów i tam poddać się nałogowi i nie zapomnijcie chociażby o miętówce.



Pamiętacie Panowie wasz ostatni szybki numerek z przewieszoną przez blat kuchenny obecną ciężarną? Albo zmysłową grę wstępną pod prysznicem? A te wygibasy, kiedy próbowaliście kolejnych pozycji z Kamasutry? Ona też pamięta. I też chętnie by powtórzyła to i owo, serio. Tyle, że jej ciało nie zawsze ma na to ochotę, wiecie hormony i te sprawy. Albo odwrotnie, ona by najchętniej położyła by się spać, w końcu zmęczona biedaczka pomału odzyskuje energię, którą dziecko z niej wyssało w poprzednim trymestrze, a jej ciało zwłaszcza te partie od pasa w dół chciałyby harcować, fikać i brykać. I weź tu się człowieku dogadaj z własnym ciałem. A żeby tego było mało, należy pamiętać, o subtelnych kopniakach, które czuje ciężarna kobieta i wierzcie mi nie łatwo jest skupić się na przyjemnościach, kiedy akurat teraz dostaje się z łokcia gdzieś w brzuchu, bo chociaż w 2 trymestrze ruchy dziecka nie są jeszcze tak intensywne to jednak one są, i brzuszek jest i jest też świadomość, że ma się w sobie dziecko, nawet w sypialni nie jesteście sami.




A skoro już o ruchach mowa, to należy stanowczo podkreślić, że z otrzymywane raz za razem tak zwane kopniaki to momenty absolutnie magiczne w życiu ciężarnej kobiety. A jak mężczyzna będzie odpowiednio cierpliwy to i on pod ręką, czy policzkiem poczuje ów piętę, czy łokieć akurat wędrujący po wewnętrznej stronie brzucha. To ten moment właśnie, kiedy zdajesz sobie sprawę, że to nie sen, że to się dzieje na prawdę, że kobieta ma w sobie małego człowieczka, już nie ma fasolki, groszka, czy innego czegoś co tak bardzo boimy się nazwać mianem człowieka, to nie jest zmutowane warzywo z rączkami i nóżkami tylko żywy mały człowiek, którego już czuć pod skórą. A niebawem… niebawem już w trzecim trymestrze będzie go nawet widać. Ale póki co zostańmy przy drugim. To teraz, o ile do tej pory nie wykształcił się u kobiety instynkt macierzyński to właśnie teraz zacznie. Teraz właśnie zaczyna się dziać absolutna magia.



No to by było tyle tego póki co. Do poczytania w trymestrze trzecim :)



Ps. źródło obrazków demotywatory

piątek, 2 września 2016

Żegnaj praco! Witaj życie kury domowej.

    Wczoraj byłam ostatni dzień w pracy. Od dziś jestem oficjalnie na urlopie, po którym od razu przechodzę na urlop macierzyński. Wizja utkwienia w domu trochę mnie przeraża, jako że nie jestem typem kury domowej, która całe życie poświęca wychowywaniu dzieci, gotowaniu obiadków i hodowaniu pomidorów, tudzież innych zdrowych, najlepszych z własnej hodowli papryk i marchewek. I żeby była jasność i klarowność, ja wcale nie uważam, że taka ścieżka życia obrana świadomie jest czymś złym, czy niewłaściwym tylko dla tego, że nie jest to droga taka jaką ja wybrałam. Ja tylko sygnalizuję, że osobiście praca w życiu jest mi potrzebna do normalnego funkcjonowania. Jak dzieciom szkoła. I nie, nie jestem typem karierowiczki, nie poświęcam się pracy całkowicie i nie mam jakoś strasznie wygórowanych wymagań. Chcę tylko wyjść z domu, porozmawiać z jakimiś ludźmi, oderwać się od codziennych rodzinnych obowiązków, nabrać przy tym dystansu i siły. Zrobić coś za co dostanę zapłatę i mieć czystsze sumienie, że wnoszę chociaż jakąś część swojego wkładu do domowego budżetu. Poza tym, praca zmusza mnie do codziennego wstawania o stałych porach, do planowania dnia z wyprzedzeniem i pozwala mi trzymać moje życie w rydzach. Mimo, że do pracy chodziłam jedynie na cztery godziny dziennie, a może właśnie dlatego, że to były tylko cztery godziny pozwalało mi to ogarnąć cały dzień. W drodze do domu robiłam zakupy i miałam już gotowy plan na obiad. W domu szybkie gotowanie i zaraz trzeba było się zbierać po szkraba do przedszkola. Jak tylko go odebrałam w drodze do domu, która potrafiła nam zająć do dwóch godzin zaliczaliśmy huśtawki i spacer. W domu już czekał obiadek, a po obiadku zwykle był wdrażany program szybkie ogarnianie chaty, pranie i inne niezbędne do przeżycia czynności, a co kilka dni większe sprzątanie. I tak oto o godzinie piętnastej po południu, dzień był jeszcze młody, a ja większość prac miałam już za sobą i mogłam posiedzieć z dzieckiem przy kolorowankach, wyszukiwać ciekawych eksperymentów w sieci, które mój syn uwielbia, albo zorganizować inną  fajną zabawę, lub wyjść na kolejny spacer tym razem całą rodziną.
A teraz podczas dni wolnych, których dostałam więcej wraz z powiększeniem objętości w talii, łapię się na tym, że o piętnastej dopiero zaczynam myśleć co zrobić na obiad, nie mówiąc o tym, że nie mam zrobionych nawet zakupów. Jasne, że wielką rolę odgrywa tu ciąża, która rozkłada mnie obecnie do łóżka. Bo zakupów cięższych już od dawna do domu nie doniosę, bo w połowie drogi brzuch mi twardnieje i ciągnie w dół. To samo tyczy się dłuższych spacerów, czy obecnie jakiejkolwiek aktywności fizycznej (a tak chciałam być aktywna w tej ciąży). Zmęczenie też mi daje nieźle popalić, a oczywiście nie poratuję się kawą. Jedyne co mogę zrobić to położyć się spać, ale wiadomo, że w tym czasie taki dajmy na to obiad sam się nie zrobi.
I tak tkwię teraz w zawieszeniu między drzemką, a polegiwaniem, myśląc o tym czego dzisiaj nie zrobiłam. A to dopiero pierwszy dzień wolnego od pracy. Jednak łapię się optymistycznie myśli, że energię, którą pożytkowałam w pracy, będę mogła teraz przeznaczyć na obowiązki w domu. Tak więc zakończę ten wywód tą odo kartką :)




wtorek, 16 sierpnia 2016

Aktualności

    To już 30 tydzień ciąży, ale to zleciało… nawet nie wiem kiedy. Brzuszek mam już spory, dzidziuś w brzuszku kopie coraz mocniej, piersi już wyraźnie dają znać, że są gotowe do wykarmienia kolejnego szkraba. Już zaczyna mi być ciężko. Wiem że muszę zwolnić, spacery już nie dają takiej przyjemności jak wcześniej, bo męczę się strasznie i kręgosłup daje o sobie znać. Na szczęście już za dwa tygodnie przestanę pracować, biorę cały urlop i od razu odchodzę na macierzyński. I z jednej strony nie mogę się doczekać wolnego, a z drugiej trochę się obawiam , że będzie mi brakować ludzi, wyjścia z domu. Pamiętam jak brakowało mi pracy przy pierwszym dziecku, ale nie będę ciągnąć tego na siłę, bo sił właśnie mi już brakuje. A zamiast tego, zajmę się kompletowaniem wyprawkę, jeszcze tyle życzy potrzebujemy, a czasu coraz mniej.
Pozdrawiam


wtorek, 9 sierpnia 2016

Miłość do brzuszka.

    Żadną zagadką jest, ani odkryciem Ameryki fakt, że matka kocha swoje dziecko jeszcze nosząc je pod sercem. A od kiedy zaczyna czuć ruchy maleństwa i wszystko jest już bardziej realne i bardziej namacalne, to miłość ta rośnie jeszcze bardziej. Ale czy pomyślałby kto, że tego nienarodzonego jeszcze dzidziusia też może kochać już starszy brat? Mój czteroletni syn jest żywym dowodem na to, że tak jest. Podczas oglądania bajek, bo w bajkach takie tematy się pojawiały, rozmawialiśmy z Kuba o rodzeństwie, ciąży i dzidziusiach, i to właśnie Kuba uświadomił nam że to czas na drugie dziecko. Zadawał mnóstwo pytań i był bardzo ciekawy i dociekliwy. Pytał kiedy odbędzie miał dzidziusia(czytaj brata albo siostrę), okazywał żywy smutek kiedy dowiadywał się, że mamusia i tatuś nie mogą mu powiedzieć kiedy, bo nie wiedzą. Snuł plany, opowiadał, że jak będzie miał braciszka to pójdzie z nim na spacer, ale jak będzie miał siostrzyczkę to nie pozwoli jej wyjść bo będzie jeszcze za mała. I nie ważne jak zagmatwane były jego myśli. Dla mnie było jasne i oczywiste że myśli o rodzeństwie poważnie i częściej niż mogłam to sobie wyobrazić.
Więc od kiedy dowiedziałam się że  jestem w ciąży zaczęłam pomału przygotowywać syna do nowej roli starszego brata. Nie mówiłam mu o ciąży od początku jej trwania, bo różnie to na początku bywa. Ale rozmawiałam z nim często i tłumaczyłam mu jeszcze więcej. I w końcu nadszedł ten moment, żeby mu powiedzieć, że będzie miał tego upragnionego dzidziusia - radości nie było końca. Pyta gdzie jest dzidziuś i przykłada tam uszko. Mówi do brzucha, popisuje się przed nim i opowiada historyjki, tuli się często i daje buziaki. Na spacerach zachwyca ludzi, których spotykamy na placu zabaw, kiedy ni stąd ni zowąd przybiega do mnie między zjeżdżalnią, a huśtawką, żeby przytulić się do brzuszka i sprzedać mu buziaka, po prostu od tak. I jak to nie jest miłość,  to ja już nic nie wiem. Z resztą sami zobaczcie 😊






poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Kobieta z ławki w parku.

    Kobieta przebojowa, silna i twardo stąpająca po ziemi. Świetnie zarabia spełniając się zawodowo w wielkiej korporacji, bądź rozwijając własną działalność, która oczywiście świetnie prosperuje i błyskawicznie się rozwija. Jest taktowna i wykształcona. Zawsze błyszczy w towarzystwie i przyciąga uwagę mężczyzn z najdalszych zakątków sali gdziekolwiek się pojawi. Jej buty - obowiązkowo niebotycznie wysokie szpilki zawsze pasują do torebki, którą prezentuje zgrabna mała kopertówka mieszcząca absolutne minimum w postaci kluczy, karty kredytowej, telefonu , chusteczek i kilku kosmetyków. Jej wytworny biustonosz, skrupulatnie dobierany u bra-fitterki, genialnie podtrzymujący kształtne, jędrne piersi zawsze komponuje się z  koronkowymi majteczkami najwyższej jakości. Bielizna , którą cieszyłby oko niejeden gentlemen ściśle, lecz nienachalnie przylega do smukłego, w pocie ukształtowanego na siłowni i basenie ciała. Make-up, fryzura i paznokcie zawsze zrobione są pomysłowo i zawsze nienagannie. Zazwyczaj jest samotna, czasem tylko pokusi się o przelotny romans, ale bez zaangażowania. Od progu nowocześnie i zimno urządzonego apartamentu wita ją chłód powietrza i głodny kot.

Siadając przy wieczornej lampce wina wspomina kobietę, którą mijała popołudniu. Zapamiętała jej szybko i nieudolnie związane włosy z odrostem na pół głowy. Sprane i wysłużone ubrania tu i ówdzie przybrudzone śladami małych, dziecięcych palców.  Podkrążone i zmęczone oczy, które na swój osobliwy sposób były cieplejsze od słońca. Strudzone ręce nosiły wyraźne ślady ciężkiej pracy, sądząc po uwydatnionych żyłach podnoszenie ciężarów było jej codziennością, na czubkach smukłych  palców widać było naturalne, gdzie nigdzie wyszczępione paznokcie nie skażone ani gramem lakieru. Ramiona miała naturalnie opalone z bladymi śladami po staniku, w których to ramionach trzymała swój największy skarb. Niewinnie, różowe niemowlę wtulone słodko w pierś matki, ssące rytmicznie z zamkniętymi powiekami. Siedziała na ławce w parku karmiąc swoje dziecię, ciesząc się chwilą odpoczynku. Pod ciążowymi jeszcze spodniami nosiła zwyczajne, bawełniane figi. Szeroka koszula na cienkich ramiączkach była praktycznym okryciem umożliwiającym jej wyjęcie piersi w razie potrzeby i maskowała poporodowy brzuszek wraz z nieestetycznymi rozstępami.
Na jej wspomnienie atrakcyjna trzydziestoletnia singielka poczuła ukłucie tęsknoty za czymś, czego nie było jej dane (może jeszcze) doświadczyć. A jednocześnie czuła strach i zażenowanie. Oraz współczucie do tej świeżo upieczonej matki z ławki w parku. Szkoda jej było kobiety, która wychodząc za mąż i wydając na świat dziecko przestała dbać o swój wygląd i została zapewne kurą domową zależną od męża, na jego łasce i usługach. Nie chciała tak skończyć.
Tymczasem tego samego wieczoru mając dbającego o nią, kochającego mężczyznę u boku, bez reszty zapatrzonego w nią i ich wspólne śpiące niczym aniołek dziecko, trzydziestoletnia świeżo upieczona matka wraca myślami do obrazu pięknej kobiety, która przelotnie rzuciła jej pogardliwe spojrzenie mijając ją siedzącą na ławce w parku. Rozmyślała o niej. Przypuszczała, że była singielką. Wyglądała jak żywy przykład silnej, niezależnej kobiety z jednego z telewizyjnych seriali. Myśląc o niej i jej nieprzyjaznym spojrzeniu poczuła smutek i strach.Wtuliła się mocniej do mężna wdzięczna niebiosom za dar jaki otrzymała, za życie, które dane jej jest przeżyć i z całego serca współczuła singielce z parku. Cieszyła się, że tak nie skończyła. Bo może owa singielka wyglądała pięknie, ale na cóż komu nieskazitelny wygląd jak nie ma się z kim dzielić radości dnia codziennego? Uroda przemija i z wiekiem zostają tylko zmarszczki w eleganckiej kreacji, ale matka… matka z wiekiem zawsze będzie czymś więcej niż wypełnieniem ubrania.

źródło 


czwartek, 28 lipca 2016

Jak to jest być w ciąży?

    Będąc mimowolnym świadkiem opinii mężczyzn na temat ciężarnych kobiet nasłuchałam się i naczytałam trochę. A to w pracy miałam okazję posłuchać jak faceci rozmawiają o swoich "brzuchatych" kobietach, a to na forum jakimś przeczytałam kilka mądrości życiowych. I doszłam do wniosku, że mężczyźni najzwyczajniej w świecie kobiet nie rozumieją, a ciężarnych to już całkiem. Nie chcę wszystkich wrzucać do jednego worka, bo sama jestem szczęśliwą żoną wyrozumiałego męża, ale nie każdy potrafi się wczuć w rolę brzemiennej kobiety i dla tych panów właśnie, którzy nie wiedzą, a zrozumieć choć trochę kobietę w stanie błogosławionym by chcieli kieruję ten list. Oczywiście kobiety też zapraszam do lektury, z czystej ciekawości, czy dla zabicia czasu.


Drogi mężczyzno,

Jak to jest być w ciąży? Nie wiesz? Oczywiście, że nie bo i skąd takie rzeczy miałbyś wiedzieć. Ja też nie wiem na ten przykład jak to jest być szczęśliwym posiadaczem tego co wam - panom dumnie dynda między nogami. No, ale nie nad tym się będę teraz zastanawiać, tylko nad tym, jak pomóc Wam zrozumieć choć odrobinę tę zwyczajnie cudowną sytuację, kiedy pod sercem kobiety rośnie nowe życie. Masz ciężarną kobietę? Masz teraz pakiet 2w1! Ale czad, nie?!

Ale właściwie jak to jest być w ciąży? Temat rzeka, ile ciężarnych tyle opinii. A opinie te mogą być równie opasłe co niejedna trylogia i z tego właśnie skromnego powodu ja teraz skupię się na pierwszym trymestrze, póki co.

Owy pierwszy trymestr ciąży jest najgorszy i uwaga panowie, jak na kobietę przystało, to samo usłyszycie później o następnych, To skoro już mamy jasność co  do tego, który z trzech trymestrów ciąży jest tym najcięższym i tym najbardziej "be" i "ani mi nie mów", to czas zdradzić zapewne dlaczego tak jest. 
Ano wyobraźcie sobie, że zaczynacie czuć różne zapachy, takie, na które dotąd nie zawracaliście uwagi. Niektóre kobiety w ciąży mają tak wyostrzony zmysł węchu, że potrafią poczuć nawet, że sąsiad z parteru właśnie wrócił z basenu, a jego żona hoduje na balkonie pomidory. To trochę tak jak posiadanie nadludzkich mocy, taka kobieca wersja supermena czy coś. Ale czad, nie? Otóż nie! Bo w filmach z supermenem nie pokazują scen, kiedy to rzeczony super-mięśniak przechodząc koło czyjegoś ogródka, czuje wyrzucone wczoraj resztki tatara i zaczyna rzygać jak kot w pobliskie krzaczory, po czym ucieka w popłochu zawstydzony. Nigdzie też nie ma wzmianki o tym, że będąc zaszczyconym pasażerem komunikacji miejskiej ma okazję wciągać nosem bardzo wyraźne czyjeś braki  w higienie osobistej, a tak przy okazji, czy wiedzieliście, że jak nie umyjecie zębów rano i będziecie oddychać przez nos, to i tak czuć odór na połowę autobusu? 


źródło
A skoro przy autobusach i innych aromatycznych cudach jesteśmy... Jak często widywać można osobę ustępującą miejsca kobiecie w pierwszym trymestrze  ciąży? Ja nigdy tego nie widziałam i się nie dziwię, bo przecież brzuszka jeszcze nie widać - przynajmniej nie ciążowego, a na czole kobiety przecież nie pojawia się magiczny napis "uwaga jestem w ciąży", a szkoda. Pozwoliłoby to uniknąć wielu nieprzyjemnych i niepotrzebnych sytuacji. Tak jak w mojej ukochanej komunikacji miejskiej, gdzie świeżo upieczona ciężarna zostanie obrzucona nieżyczliwymi co najmniej spojrzeniami, jeżeli raczy nie podskoczyć w trybie natychmiastowym z siedzenia na widok starszej pani, podczas gdy sama stara się jak może, żeby nie pokolorować siedzenia przed nią wraz z wystającą znad fotela głową na wszystkie kolory jej śniadania. 

źródło internet
 Może też wszystkie troski o zdrowie i podejrzenia bogate życie nocne przyszłej matki dałoby się zniwelować gdyby ciężarna chodziła w koszulce powiedzmy z napisem "jestem w ciąży, ciągle chce mi się spać, ale nie mogę pić kawy, więc przyzwyczaj się do moich worów pod oczami!", no w każdym razie coś w ten deseń. Bo wyobraźcie sobie, że wasza energia życiowa gdzieś ucieka  z waszego organizmu, albo, że nagle doba ma nie 24, a 12 godzin. Albo, że zasypiając na krótką drzemkę, budzicie się po dwóch godzinach nadal niewyspani ze świadomością, że wszystkie obowiązki, trzeba nadrobić do wieczora. Więc zmuszacie się do ruszenia czterech liter i robicie to co zrobić musicie. Wieczorem kładziecie się do łóżka o 22 w piątek po pracy, wstajecie w sobotę w miarę wypoczęci po ośmiu godzinach snu, patrzycie na zegarek i okazuje się, że jest 9 rano! No jak nic, trole domowe wzięły i przestawiły czas. I będą to złośliwce robić przez kolejne trzy miesiące!

źródło internet 
  Poranne mdłości! Chyba nikomu nie trzeba  tłumaczyć jak to jest przytulać sedes zwracając do niego zawartość żołądka.Przyjemności z tego żadnej, ani korzyści nawet krztyny, ani w ogóle nic pozytywnego. Nie dość, że czasem przez cały boży dzień muli cię coś w żołądku, gardło i mięśnie bolą od torsji to w dodatku ciągle z mdłościami czuć wilczy głód i już biedna kobiecina sama nie wie czy jest jej niedobrze, bo jest w ciąży, czy po prostu to już jest głód. Wyobraź sobie, że dzień w dzień żyjesz z kacem od samego rana,z tym tylko ubytkiem, że żadnej balangi i popijawy nie było - to dopiero niesprawiedliwe! Albo wyimaginuj sobie taką sytuację, że siedzisz sobie grzecznie przy stole z rana i zajadasz ulubione śniadanie, masz dwa kęsy do końca, chcesz przełknąć już to co przeżułeś właśnie i nagle staje Ci to w gardle jak wielka kluska i czujesz jak poprzednie kęsy podnoszą się do góry. Ale jak to, tak na raz Ci się zrobiło niedobrze? No! Tak to właśnie działa!  
Apetyt też płata figle. Podczas gdy jedna kobieta pochłania tony jedzenia i ciągle jest nienajedzona, to inna wręcz przeciwnie, a jeszcze kolejna będzie jadła i nie jadła na zmianę w zależności od humoru, pogody czy fazy księżyca,czy czego tam jeszcze. Nie dziw się więc, że raz twoja kobieta pożre Ci deser i zapije wodą z kwaśnej kapusty, a innym razem kiedy będziesz chciał być miły i kupisz jej ulubione ciastka, obrzuci Cię spojrzeniem, jakbyś chciał ją otruć. To normalne. Takie są uroki smaków w ciąży. Wygląda to mniej więcej tak, że dziś kochasz pomidory i nie potrafisz się bez nich obejść, ale już jutro, bądź za godzinę dajmy na to, te same pomidory smakują i pachną jak pożal się boże nawóz - i co? Zajadałbyś takie? No pewnie, że nie. 

piątek, 22 lipca 2016

Lulanka

"Luli,luli,lui
śpij dzidziusiu,
słodko śpij..."
    Takie oto słowa niezwykle prostej i krótkiej kołysanki padły z ust mojego czteroletniego zaledwie syna. Wyśpiewał je radośnie podczas któregoś powrotu z przedszkola oznajmiając mi przy tym, że tak właśnie będzie śpiewał swojemu braciszkowi, kiedy będzie go lulał do snu o tak - i w tym momencie ułożył ręce do kołysania, jakby w ramionach trzymał wyimaginowaną lalkę i zaczął się zgrabnie bujać z nogi na nogę. Po czym uraczył mnie pięknym, szczerym uśmiechem, pełnym dumy, troski i radości, tak prawdziwym jakim tylko dzieci potrafią obdarowywać. I pobiegł dalej walczyć z liśćmi, czy promieniami słońca pogrążając się tym samym w swojej osobistej codzienności i poddając znanym zabawom.


A ja stałam przez moment jak zaczarowana napawając się tą chwilą i powtarzając ją w myślach wciąż i wciąż, by nauczyć się jej na pamięć. By zatrzymać czas na chwilę choć krótką, by uwiecznić to zdarzenie w pamięci, by móc wracać do niego.
To taki świecący kamyczek, który rozjaśnia mroczą i zimną toń mojego umysłu. Kolekcjonuję te świetliki namiętnie, niezależnie od tego jak małe i błahe by się wydawały, bo nawet jedno ziarnko piasku potrafi świecić jasno w ciemnej jaskini. 

środa, 15 czerwca 2016

Pobawmy się!

    Tak często słyszę te dwa słowa. Dziennie kilka... dziesiąt razy jakieś. Pobawmy się! I nic w tym złego, a wręcz przeciwnie, że dziecko z takimi potrzebami do rodziców przychodzi. A jednak zabawa z dzieckiem była przez jakiś czas dla mnie trudnym tematem. Bo jak się przyznać przed sobą i przed własnym dzieckiem, że mama nie lubi się bawić? Przecież każdy szanujący się DOBRY rodzic, zajmując się dzieckiem MUSI się z nim świetnie bawić, prawda? A g***o prawda. Zabawa na siłę to nie zabawa, a moje dziecko od razu wyczuje, że coś jest nie tak. I po co to komu? No ale co zrobić? Nie będę przecież z czteroletnim synem w ramach zajmowania czasu i dla zabawy pisała bloga, czy malowała paznokci... Z niemowlakiem takiego problemu nie było. Zabawić go nie było trudno. Z biegiem czasu jednak umysł syna, jego wyobraźnia i preferencje zaczęły się rozwijać w zastraszającym tempie. I chwała mu za to, mimo, że podniósł mi poprzeczkę do góry. Zajęło mi trochę, zanim zdałam sobie sprawę z tego, że ja niczego NIE muszę. Jedyne co muszę, to znaleźć złoty środek. Nie muszę uwielbiać bawić się chłopkami,czy kopać piłki. A mój syn powinien o tym po prostu wiedzieć, przecież w życiu też nie każde dziecko będzie chciało się z nim bawić tak jak on tego akurat chce. Z tatą też nie ma co liczyć na pieczenie ciastek, czy gotowanie wspólnie obiadu, co Kuba uwielbia robić i ani tata ani syn nie mają z tym problemu. I odkąd mama - znaczy się ja, zaczęłam mówić Kubie, że tej czy tamtej zabawy nie bardzo lubię, albo nie mam teraz ochoty, żyje się nam wszystkim prościej. Syn taki obrót sprawy doskonale zrozumiał i w pełni zaakceptował. Wie przecież, że to wcale nie oznacza, że mama go nie kocha, ani, że nie chce z nim spędzać czasu. Wręcz przeciwnie, chcę z nim spędzać czas i chcę to robić z radością dla nas obojga. Trzeba było tylko znaleźć wspólny język. Co nie było trudne, w końcu to przecież mój syn.

I tak już się to poukładało, że z tatą najlepiej bawi się chłopkami, wychodzi na spacery i kopie piłkę. Skaczą obydwoje jak szaleni na trampolinie i udają superbohaterów.




    Z mamą zabawa jest przy pieczeniu ciastek, albo robieniu babek z piasku. Wszelkie artystyczne wypełniacze czasu, czy eksperymenty to też mamy działka. Rowerek i kreda na chodniku przed domem, albo kręgle w ogrodzie to również zabawa dla mnie i dla synka. 






















środa, 25 maja 2016

Druga ciąża, szczęście podwójne.

 
  To już 18 tydzień ciąży, drugi semestr, łaaa sama nie mogę uwierzyć jak ten czas leci szybko, przez palce przecieka. Wokół wszystko się zmienia, we mnie się zmienia i ja się zmieniam. Mdłości odpuściły już na całe szczęście, choć nie powiem, czasem jeszcze mnie się tam podniesie. Brzuszek już wystaje do przodu i zaczyna przeszkadzać z lekka, ale odzyskałam trochę życiowej energii, ufff... Żegnaj misiu zapadnięty w sen ciążowy! Witaj mamo ciężarna rezolutna, kreatywna i waleczna! No przynajmniej do pierwszej połowy dnia, później poziom energetyczny zaczyna się wyczerpywać, ale jestem dobrej, naiwnej nadziei, że wraz ze wzrostem ciąży, energia będzie wzrastać proporcjonalnie, tak jak to było przy pierwszej ciąży. Dzidziuś też się zmienia w brzuszku, rośnie i wierci się. Czuję jak się rusza, jeszcze subtelnie i delikatnie, ale wiem na pewno, że to co czuję to moje dziecko, tego nie da się pomylić. Gdzieś w internetach wyczytałam, że na tym etapie dziecko już potrafi słyszeć głosy i je rozpoznaje. I przyznać muszę, że coś w tym jest. Dzidziuś reaguje na głos swojego starszego brata. Nie na mój, nie ma taty, tylko właśnie na Kuby głos. Nigdy by mi to nie przyszło do głowy, a jednak.
    Kocham te chwile! Kiedy wieczorem kładę się na plecach, Kuba przykłada do brzuszka swoją głowę, pyta gdzie jest dzidziuś i przykłada tam uszko swoje ciekawe. Słucha... A jak nic nie usłyszy mówi do dzidziusia, klepie mnie po brzuchu, łaskocze i "pierdzi ustami" i znowu mówi i potem spokojnie nasłuchuje. A ja czuję jak dzidziuś się rusza i w moment słyszę Kubę za każdym razem tak samo podekscytowanego, szczęśliwego i zdumionego nieco jak woła do mnie radośnie "Mamusiu! Ja słyszę bul,bul!" Serce mi rośnie tak bardzo, że idzie się udusić. Szczęścia jakie wtedy czuję nie da się opisać żadnymi znanymi mi słowami. Patrzę na buzię mojego dziecka, Kuby, który jeszcze wczoraj zdawałoby się był takim dzidziusiem w brzuszku. Widzę jego emocje, jego szczęście jak słucha tego upragnionego bul,bul. Widzę żal i smutek kiedy płacze, że nie umie się doczekać kiedy dzidziuś się urodzi. I mnie jest smutno, kiedy jemu jest smutno, ale jednocześnie jestem przeszczęśliwa, że on tak bardzo czeka, że chce i kocha. W końcu patrzę na tą małą, dużą buzię i myślę sobie, że mam wszystko, jestem szczęściarą. Nie muszę mieszkać w pałacu, ani nawet w dużym domu, nie muszę jeść kawioru czy innych ośmiornic. Wystarczy mi mieszkanie i ziemniaki na obiad, ale muszę czuć i przeżywać takie chwile jak te, o których pisałam wyżej. Być otoczona miłością. 

środa, 20 kwietnia 2016

Czym jest miłość?

     Przeglądając bezwiednie strony fejsbukowych mądrości, blogi różnej maści i tematyki i artykuły sprytnie podrzucane mi pod nos przez przebiegły googlowski system personalizacji reklam i materiałów sponsorowanych, często natykam się na niewyczerpany, nieśmiertelny i szeroki jak nicość w duszy temat. MIŁOŚĆ. Czytam bzdurne artykuły o tym jak należy się przygotować do związku. Spotkałam się też z zimnymi kalkulacjami zysków i strat pod pytaniem czy to w ogóle może wypalić. Porady w punktach "CO ZROBIĆ, ŻEBY TWÓJ ZWIĄZEK BYŁ SZCZĘŚLIWY." Coś w stylu "Jak małżeństwo niszczy związek". I mnóstwo innych steków bzdur w podobnym stylu. Dlaczego piszę o tym "bzdury" może chciałby ktoś zapytać. To odpowiem grzecznie, że tak właśnie myślę. Bo czytając ten stos literek mam wrażenie, że po drugiej stronie komputera pisała to osoba w wieku co najwyżej gimnazjalnym. Z dojrzałością emocjonalną nastolatki, albo nieco odwrotnie: licealisty porzuconego i obrażonego na cały świat, który doszczętnie zapomina, albo nie wie, że MIŁOŚĆ TO NIE JEST COŚ NAD CZYM DA SIĘ ZAPANOWAĆ, CZY ZAPLANOWAĆ. I tak naprawdę wszystkie te "mądrości" tracą jakikolwiek sens kiedy ma się do czynienia miłością twarzą w twarz.
Jak ja to widzę? Chętnych zapraszam do lektury.

CZYM JEST MIŁOŚĆ?
źródło
To pierwsze podstawowe pytanie jakie należy zadać w tej tematyce. I jako jedną z pierwszych odpowiedzi jakoś zawsze natykam się na "motylki w brzuchu", ale ten etap to jeszcze nie miłośc, to dopiero zauroczenie. Miłość przychodzi z czasem. I czasem jest piękna.
Kiedy miłość dopada bratnie dusze. Dwoje osobnych ludzi, zupełnie różnych, a jednak mają wspólny język, spólne wartości i cele. Kiedy tworzą związek oparty na przyjaźni, ale również namiętny. Gdzie jedno wskoczyłoby w ogień za drugiego, ale jednocześnie żadne z nich tego nie oczekuje. Żyją ze sobą, dla siebie i dbają o siebie nawzajem. I to takiej miłości zazwyczaj pragną kobiety, choć pewnie faceci również. Miłości silnej, zrównoważonej. Miłości po grób. Ale żeby taką miłość osiągnąć, nie wystarczy stosować się do pięciu, dziesięciu, czy nawet stu zasad. Nie sądzę, raczej wiem, że to nie jest takie proste.
źródło
Bo to nie miłość ma wpływ na nasz związek. Nie tylko to co czujemy ma wpływ na postępowanie, ale też nasze postępowania mają wpływ na to jak czujemy. To właśnie to jakimi ludźmi jesteśmy określa naszą miłość i to co z nią zrobimy. Bo miłość to wartość, a nie uczucie. Słyszałam nieraz to zdanie nie raz w szkole i jako nastolatka nie bardzo potrafiłam o zrozumieć. Ale teraz rozumiem. Przynajmniej na swój porąbany sposób. A jak? A no tak właśnie: Czy owe motyle w brzuchu to miłość? Nie. To raczej oczarowanie. Myślę o niej, marzę o tym żeby była moją, (wybaczcie) staje mi na samą myśl o niej, czy to już miłość? Absolutnie. To się nazywa pożądanie - tak często z miłością mylone, ale jednak chodzące z nią w parze. Myślę o tym co robi w ciągu dnia, zastanawiam się jak jej poprawić humor gdy płacze, chciałbym spełnić jej marzenia, martwię się o nią, bo znowu nie przespała nocy, czy to miłość. Tak, tu już zaczyna się miłość wkradać w serce.

żródło
Prawdziwą, dojrzałą miłość widać w czynach, nie w słowach czy deklaracjach. Kiedy facet rezygnuje z szybkiego wozu, nie dlatego, bo kobieta mu każe, ale po to by nie musiała się martwić o niego, poświęca cześć siebie dla niej. To jest miłość, idąca z rozsądkiem w parze nawiasem mówiąc. Kiedy ona zaczyna z dystansem zaczyna traktować całą rzeszą jej wielbicieli, nie tylko dlatego, że znalazła miłośc swojego życia, ale również po to, by on nie musiał już czuć tego przeszywającego bólu zazdrości. Bo mimo tego, że komplementy zawsze kobieta chętnie wysłucha, to jej wybranek i jego uczucia są dla niej ważniejsze. I nie ma to nic wspólnego z zaufaniem. Bo przecież on może jej ufać i słowem nie pisnąć o tym co go w środku zabija, to jednak to go zabija, a on na to wpływu nie ma.  
Czym jest więc miłość? Czy to uczucie? Nie, nie tak bym to określiła. A raczej nie tylko uczucie, to także emocje jakie przeżywamy przy drugiej osobie, ale również te, które w niej wzbudzamy. To sposób w jaki traktujemy ukochaną osobę. Wszystko czego jesteśmy w stanie się wyrzec. To poświecenia i czas dany drugiemu człowiekowi.

źrógdło
No dobrze a co jeśli ktoś kocha, tak deklaruje, czasem to udowadnia w czynach, ale nadal kieruje się własnym dobrem na pierwszym miejscu? Nie zrezygnuje z szybkiego samochodu, czy flirtów na boku. Nie dba o to czy założę sweter, bo czas nagli, więc ubrać trzeba się szybko. Nie martwi się, gdy nie prześpię nocy, bo to moja sprawa i nie będzie się mieszać. Nie zainteresuje się moim hobby , bo jest nudne. Nie zaakceptuje słabości. Będzie wykorzystywać moje uczucia dla własnej przyjemności, bo wiem, że ja kocham. Czy tak człowiek też może kochać? Nie wiem. Pewnie może. Ale to już będzie raczej miłość tragiczna.






Czy to w ogóle ma sens? Czy to tylko chaos wyjęty z mojej głowy?

czwartek, 7 kwietnia 2016

Z dzieckiem w kuchni.

    Jak tylko Kuba się urodził mój świat stanął na głowie i zaczął kręcić się wokół niego i tylko wokół niego na początku. Sprzątałam gdy synek spał, kąpałam się gdy bawił się z tatą, odsypiałam gdy babcia wzięła dziecia na spacer... wszystko co robiłam, robiłam już inaczej, nie tak jak dotychczas w wyznaczonych przez siebie porach i standardach. Po porodzie obowiązki domowe zaczęły przypominać wyścigi klaunów. Tak klaunów. A dlaczego? A no dlatego, że po pierwsze wszystko było robione na czas, to w dodatku z głupimi minami i udawaniem pieska, żaby tudzież grubo pomylonej baletnicy. A wszystko po to by uzyskać dodatkowe pół chwili śmiechu na starcie kurzów do końca, czy pozmywanie garów. Żyjąc tak w haosie ogarnięta, robiąc wszystko (łącznie z szukaniem) pod dyktando syna, myślałam, ba byłam przekonana , że świat stanął do dołu głową i śmiejąc się w głos szyderczo wyzywa mnie na pojedynek. Miałam najszczerszą ochotę schować głowę w piach i wykrzyczeć wszem i wobec , że nie dam rady poskładać swojego życia z powrotem do kupy. No tak, ale jak to tak? Umyć się przecież trzeba bo pomijając towarzystwo wokół to ja sama ze sobą śmierdząca i klejącą nie wytrzymam więc idąc na kompromis po prostu odpuszczalam sobie a to depilację, a to balsam, a już w szczególności zwykle grzanie zadka w wodzie. Naczynia w kuchni też trzeba było jakoś ogarnąć, bo o ile mogę sobie zrobić drugą, a nawet trzecią herbatę w tym samym kubku, to jedzenie obiadu raczej z brudnych talerzy nie wyszłoby nam na dobre. No i mój koszmar z tamtych dni... podłoga. Posiadając panele przy pełzającym, wsysającym spod ręki wszystko jak leci , małym niemowlaka trzeba je było zamiatać i myć czasem trzy razy dziennie. Takie uroki kawalerki. I mordowałam się tak czas jakiś, aż pewnego dnia mnie olśniło. We wszystkie obowiązki domowe zaangażowałam synka, oczywiście w stopniu odpowiednim do wieku. I tak mykać podłogę dawałam mu chusteczkę nawilżają i on mył razem ze mną. Jak zbierałam zabawki to i on dorzucił jedną, potem jak już chodził to zbierał razem ze mną. A w kuchni? Gotuje że mną do dziś 😊



 






niedziela, 27 marca 2016

Nudności w ciąży.

    Szczęśliwa ta, której w ciąży nudności i wymioty nie dręczyły. Ja niestety do tego szacownego grona nie należę i owa wątpliwie przyjemna przypadłość towarzyszyła mi w pierwszej ciąży i towarzyszy nadal teraz w drugiej. Nudności moje, nie, nie poranne, kto to w ogóle wymyślił, by nudności w ciąży nazwać porannymi? No chyba, że chodzi o to, że posiada je się od samego poranka, no to wtedy się zgodzę... Tak czy siak. Nudności w ciąży towarzyszą mi codziennie z różną siłą i o każdej porze dnia. Czasem śmieję się, że muszę jeść jak dziecko co cztery godziny bo inaczej rzygam jak kot. I tak faktycznie jest. Mniej więcej co cztery godziny robię się głodna, a jak niczego nie zjem to z głodu jest mi niedobrze, ale uwaga, nie wystarczy zjeść, żeby pozbyć się problemu, byłoby za łatwo. Trzeba zjeść lekko, niespiesznie i mało. Bo w przeciwnym razie... któż by się spodziewał... rzygam jak kot, albo umieram z niestrawności. Nudności w ciąży to to, czego w ciąży mi nie brakowało. I faktycznie najbardziej dokuczają mi rano. Ale na to mam jedną receptę wyczytaną w Googlach. Wpisałam w wyszukiwarkę "nudności w ciąży" i wyskoczyło mi kilka porad. Najbardziej przydała mi się ta, żeby rano zafundować sobie śniadanie do łóżka :) Choć są tylko dwa biszkopty, to zjedzone w łóżku zanim jeszcze ruszę tyłek do toalety to już jakoś lżej na żołądku. Inną poradą na nudności w ciąży były regularne, częste ale małe i lekkie posiłki w ciągu dnia, ale jak już pisałam wyżej, mój organizm sam to na mnie wymusza, więc nie mam z tym problemów. I oczywiście wszędzie radzą, żeby dużo pić, ale to w ciąży akurat wiadomo, co nie?

A oto czym się raczę w obecnej ciąży
przy okazji podkarmiam syna :)



A jak u Was z tym tematem? Bardzo Wam nudności dokuczały? A może macie jakiś niezawodny sposób na nie? Z chęcią spróbuję :) 


niedziela, 20 marca 2016

Stało się....

 

    A więc stało się. Zdjęcia wyżej chyba nie trzeba szczególnie tlumaczyc, sądzę, że wystarczająco mówi samo za siebie ;) Tak , jestem w ciąży. Tak, ja która jeszcze posta temu wypłakiwała się Wam, że będzie miała problem z zajęciem w druga ciążę.
Pozwólcie więc, iż spostuję to i owo. Otóż moje (nieaktualne już) obawy o następna ciążę nie wzięły się spod ziemi. Wystąpiły równolegle z diagnozą niedoczynnosci tarczycy i zaburzeniami miesiączkowania. I zarówno mój endokrynolog jak i pani ginekolog stanowczo odradzali prób o potomstwo dopóki poziom hormonów się nie wyrówna, a miesiączka chociaż trochę unormuje. Potomstwo jednak wybrało sobie inny scenariusz i najpewniej zagnieżdżało się właśnie, kiedy ja akurat słuchałam o komplikacjach i zagrożeniach płynących z ciąży w takim stanie, w jakim ja akurat jestem.
Nie była to świadoma decyzja, bo przecież poczekałabym cierpliwie do momentu opanowania hormonów. Ale stało się i teraz zostaje mi się cieszyć z ciąży i dbać o siebie. I modlić by dziecię rozwijało się zdrowo.
Trochę mi zeszło, żeby wyklikać tego posta... także ten, trzymać kciuki.

środa, 24 lutego 2016

Myśleniowy wyciek.

 
  Tak dawno nie pisałam, że dźwięk wystukiwanych na klawiaturze słów wydaje się już bardziej obcy i niezwykły, aniżeli codzienny i niezauważalny. Na brzeg blogowego morza odeszłam tak daleko, że już dawno wyschłam na wiór. A mimo to mego kawałka internetowej przestrzeni nie oddałam. Choć nosiłam się z takim zamiarem od dawna. Jednak sentyment został i blog został na pokuszenie. Tak więc cieszę się, że dziś mam gdzie wylać myślotok natrętny i nastukać kilka zdań, co tak nieporadnie szukają miejsca w mojej głowie.
Gdzieś w odmętach logicznego myślenia tuła się wiadomość, że jestem chora. Tuła się i puka do drzwi przeróżnych, ale nigdzie nie jest mile widziana. Cóż jest świeża - nowa i chowa za sobą kilka niewygodnych faktów. Żadna cząstka mnie nie chce jeszcze w pełni tego stanu zaakceptować. Choć taki cichy głos optymista, co to wyćwiczony został do dostrzegania tej dobrej strony medalu - woła "hura". Bo jakby nie było to przynajmniej wiem. Wiem skąd się wzięły moje problemy. Wiem teraz na pewno, że to nie moja leniwa natura nie pozwala mi normalnie wstawać z łóżka. Że to nie wymysł kawoholiczki, by przez dzień ratować się czterema, czasem pięcioma kubkami czarnego naparu z mlekiem. Wiem, że bóle i zawroty głowy to nie były takie jak dotychczasowa migrena i wiem, że wszechobecny w mojej osobie "niechcemisizm" i wieczne zmęczenie nie były na pewno moim wymysłem, ani nerwicą, ani nawet przyczyną złego trybu życia.Wiem również, że te kilka co prawda, ale zawsze kilka więcej zbędnych kilogramów nie przylepiło się do mnie na stałe, bo niezbyt intensywnie ćwiczyłam, lub pozwoliła. sobie na trzy kawałki czekolady więcej.  Wszystko to i kilka innych mniej lub bardziej uciążliwych prawd i przypadłości było i jest spowodowane chorobą. Więc w gruncie rzeczy mi ulżyło, tak z jednej strony.


Diagnoza padła niedawno, podczas urlopu w Polsce. Niedoczynność tarczycy. Takie nic. Leczenie trwa do końca życia, ale jest proste jak budowa cepa - wystarczy tylko łykać tabletki codziennie na czczo i tyle. I nie sama diagnoza czy leczenie mnie tak martwią, bo nie są ani groźne ani  skomplikowane. Martwią mnie objawy, które nie wiem kiedy i czy w ogóle miną. A najbardziej martwi mnie duże prawdopodobieństwo z zajściem w ciążę. Bo o ile brak energii mogę uzupełniać kawą, a nadwadze mogę napluć w twarz, tak wiadomość, że o drugą ciążę mogę się starać z pięć abo i więcej lat przyprawia mnie o nieznośne dreszcze.
Jak już pisała wcześniej, diagnoza jest świeża. Tak więc niewiele jeszcze wiem i nadal układam sobie to wszystko w głowie.
No to się pożaliłam, dobranoc.