piątek, 29 listopada 2013

Ulubiona bajka Kubunia

 
źródło internet
  Nasz Kuba raczej nie jest nałogowym oglądaczem bajek na kanałach dla dzieci, wybiera za to kanały muzyczne i giba się w rytm ulubionych kawałków, co nie oznacza, że nie ogląda bajek w ogóle. Wymyślnymi animacjami dla najmłodszych zaczął się interesować już jakiś czas temu, najchętniej wlepia wzrok w pełnometrażowe bajki disneya, ogląda zaciekle, komentuje po swojemu i pokazuje palcem na ekran z przejęciem komunikując, że właśnie pojawił się jakiś kotek, piesek czy inny smok. Potrafi tak przesiedzieć nawet pół godziny i oglądać bajkę żywo uczestnicząc lub jak co rano przy butelce mleka. Ja też często przy nim siadam obok i oglądam jak małe dziecko z zapartym tchem nieraz, bo jeżeli chodzi o bajki to i ja preferuję tego rodzaju animacje. Jest taka jedna bajka, którą Bubuś ogląda najczęściej i cieszy się za każdym razem kiedy ją włączymy, czasem mam wrażenie, że mogłaby lecieć cały boży dzień, a jemu i tak by się nie znudziła. Mowa o produkcji pixar animation studios o wdzięcznym tytule "Merida Waleczna". Do prawdy nie wiem co mój syn widzi w tej rudej buntowniczce i dlaczego akurat ta konkretna, jedna bajka go tak ujęła, ale tak jest i już. Merida leci u nas często, tak często, że lada moment mogłabym bez trudu podkładać głos do tej produkcji. Pozostaje nam czekać, aż mu się odmieni i kiedyś przerzuci się na inną bajkę.

środa, 27 listopada 2013

Piechotą znane szlaki przedzierać.

    Wyszłam z Kubusiem wczoraj do apteki na piechotkę, tak żeby sobie pochodził, pooddychał powietrzem i zmęczył przy okazji. Do celu dotarliśmy w dość szybkim tempie, co prawda nadrobiliśmy drogi, ale za to Busiu szybciutko przebierał nóżkami. A że planowałam dłuższy spacer, stwierdziłam, że teraz dla odmiany pójdziemy tam, gdzie synuś będzie chciał. I poszliśmy, Kuba przodem uradowany, że nigdzie go nie nawracam, a ja pół kroczku za nim bacząc tylko, ażeby nie wybrał ulicy zamiast chodnika, nie podlatywał do piesków itd. Szliśmy i szliśmy, aż zaszliśmy do... a no zaszliśmy do babci. Wyobrażacie sobie jakie było moje zdziwienie? Dziecko w wieku rok i pół zna drogę do babci. A może nie zna, tylko szedł na pamięć? A może tam trafił przypadkiem? I tą teorię muszę an wstępie odrzucić, bo Mały szedł dokładnie tą drogą, jaką idziemy zawsze razem do babci, więc musiał ją po prostu zapamiętać. Żeby było śmieszniej, dokładnie wiedział gdzie idzie, bo kiedy tylko zobaczył blok w którym babcia mieszka zaczął ją wołać, a tuż przy klatce już marsz porzucił na rzecz biegu. Biegł i wołał: "a baba!", podbiegł pod okno, podsadzony zadzwonił na domofon i wołał i czekał i nikt się nie odzywał, poszedł pod garaż, ale i tam nikogo nie znalazł, chodził dookoła bloku i wołał babcię i szukał, na próżno. Kiedy się okazało, że babci w domu nie ma i trzeba wracać do domu... Jakaż to była tragedia. Usiadł na schodku i odmówił współpracy. Kiedy go podniosłam, położył się na chodniku, oczywiście cały czas płacząc, aż mi go żal było. Skończyło się na tym, że go wyniosłam na rękach i kiedy okna babci zniknęły za zakrętem Bubuś był gotowy, by dalej iść sam. Szedł popłakując i wycierając oczka. Strasznie był rozżalony. Ale za to dziś idziemy do babci, tylko tym razem zapowiedzieliśmy wizytę.

poniedziałek, 25 listopada 2013

Przemyślenia i spacer przy pierwszym śniegu.

 
Tak się synuś zmęczył :)

  Dziś spadły u nas pierwsze płatki śniegu, w powietrzu było czuć mróz, pod nogami wilgoć, a przed oczami jeszcze malownicze liście w swym balecie żegnały się z gałęziami drzew. Wybraliśmy się z Kubusiem na krótki spacer piechotą do sklepu i z powrotem. Mały był wielce zdziwiony przy każdym spotkaniu jego rączek z podłożem i z zapytaniem w oczach obserwował białe, zimne pozostałości po upadku na swych paluszkach, oczywiście jak na czyściocha przystało, za każdym razem leciał do mnie z wyciągniętymi rękoma, ażebym mu je wytarła. Uradowany był ze spaceru co nie miara, bo jeszcze (chyba) na ostatni dzwonek udało mu się skorzystać z huśtawki. Ja zadowolona byłam nieco mniej, bo wyskok na zakupy, który zwykle zajmuje nam jakieś 40 minut dziś udało nam się wydłużyć  do ponad dwóch godzin, ale nie mogłam mu odmówić dłużej drogi widząc tą promieniejącą buziuchnę.
Huśtu!


A tak trochę z innej beczki. Widząc pierwsze oznaki zimy za oknem i czując na twarzy powiew orzeźwiającego przymrozku zaczęłam myśleć już o przygotowywaniach do świąt i mam głęboką nadzieję, że w tym roku uda mi się stworzyć w mieszkaniu bajeczną atmosferę i zdążę na czas z ozdobami co z resztą obiecuję sobie już długo, pomysłów mam sto na minutę, a obrazki wokół mnie i na ekranie laptopa tylko dodają mi inspiracji więc wróżę sobie sukces. Ambicje są, teraz tylko jeszcze kopniak w tyłek i brać się do roboty.

poniedziałek, 18 listopada 2013

Stare nowe spanie


Tak słodko sobie spam
   Całkiem niedawno przerobiliśmy łóżeczko Kubusia na tapczanik. Oczywiście dla bezpieczeństwa podkładamy mu podczas snu poduchy pod łóżko, żeby w razie czego miał miękkie lądowanie. Trochę się obawiałam, że to za wcześnie i co chwilę będzie Bąbel lądował na podłodze bo przecież jego nadmiar energii rozkazuje mu nie tylko ciągłe wiercenie się w dzień, ale też i w nocy. A tu proszę! Niespodzianka! Dziecko świadome tego, że nie ma już barierek na których się dotąd zatrzymywał śpi nie tylko spokojniej, ale też przesypia całą noc. Taaak! Wreszcie upragnione wydarzenie roku! No oczywistym jest fakt, że nie zawsze przesypia grzecznie calutką noc, ale któż nawet z nas dorosłych opanował tę sztukę? I zapewne nikogo nie zdziwi efekt tego snu, czyli wczesnoporonna pobudka, ale co tam, lepiej przesypiać ileś tam godzin ciągiem niż dziesięć na raty. Prawie codziennie Kubuś nad ranem drepta do nas do łóżka,  czasem też ląduje u nas w nocy,  ale robił tak już wcześniej jak miał łóżeczko z wyjętymi szczebelkami, więc to żadna dla nas niespodzianka. Koniec końców decyzja o przerobieniu łóżeczka na tapczanik okazała się trafna.  Pomijając nawet walory wizualne, bo po tej operacji kącik Maluszka wydaje się większy, Bubuś chętniej korzysta z "nowego miejsca", bawi się tam pluszakami i sam czasem prowadzi mnie za rękę jak chce już położyć się do snu.

poniedziałek, 11 listopada 2013

Uwaga mam zęby i nie zawaham się ich użyć...

    Pomyślał pewnego dnia Bąbel o paszczy pełnej małych, ostrych i bielutkich mleczaków. I jak pomyślał tak zrobił. Otworzył buziola szeroko i zatopił kły. I w ten prosty sposób mama dziś wygląda jak żywy, chodzący przykład przemocy w rodzinie - gdzie nie spojrzysz, zobaczysz gąszcz różnobarwnych sińców. A dodam, że Synuś ma czym gryźć bo tak się składa, że jest szczęśliwym posiadaczem wszystkich par ząbków do piątek włącznie, więc i ślady po nich bywają, że tak ujmę kolokwialnie konkretne. Ale nie siniaki owe są problemem, tylko sposób powstrzymania gryzonia od tej jakże skutecznej i odruchowej czynności. Napiszę więc przetestowane przez nas sposoby i ich skutki, może komuś się przydadzą moje skromne spostrzeżenia.
Ja jestem obiektem gryzionym najczęściej i trochę czasu mi zajęło zanim udało mi się przeczuwać ten moment, kiedy to za chwilę nabawię się kolejnego sińca do kolekcji i najzwyczajniej w świecie mówię wtedy do Kubusia "nie gryź". I... wierzcie, lub nie, ale najczęściej tyle wystarczy, by Mały zamiast zatopić kły, przyssał się do mojej ręki i odczepił z imponującym cmoknięciem. A jak mnie nie posłucha i jednak nie opanuje tej niebywałej pokusy, to przyciskam jego głowę do ręki, delikatnie, choć stanowczo. Wtedy ugryźć mnie nie zdoła, a i jemu żadna krzywda się nie dzieje, potem pogadanka, że tak nie wolno, i że to boli, Bubuś rekompensuje się dmuchając i dając buziaka i można bawić się dalej. "Nie gryź" skutkuje coraz sprawniej i coraz częściej, co mnie i nie tylko mnie niezmiernie cieszy.
Męża mojego, a swojego tatę mały gryzoń obdarowuje tą wątpliwą przyjemnością posiadania śladów swego uzębienia znacznie rzadziej niż mnie, co jednak nie zmienia faktu, że i na niego potrafi rzucić się z kłami. A moja brzydsza połowa, jako osobnik niezwykle impulsywny i porywczy najpierw robi co mu myśli do głowy naniosą, a potem myśli o konsekwencjach. Tak więc na ugryzienie przez syna zareagował odruchowo i ugryzł go też. Nie, nie mocno, nie tak by zostawić ślad, ale tak by Mały się przekonał, że być pogryzionym to wcale nie jest taka fajna sprawa. Zdarzyło się to kilka razy zaledwie, a już zaowocowało niepokojącym dowodem na to, że metoda ta wcale dobra w skutkach nie jest. Otóż synuś odebrał to jako karę, a nie pouczenie i w efekcie, gdy się zapomni i ugryzie tatę wkłada paluszki, bądź przedramię do buziola, po czym zaciska szczękę sam siebie gryząc, a nie o to nam przecież chodzi.

czwartek, 7 listopada 2013

Bubusiowe aktualności.

    Kubuś ma już półtora roku i już bardzo dużo potrafi. Coraz lepiej operuje łyżką i widelcem, uczy się zawzięcie pić z kubeczka. Oczywiście nie obejdzie się bez rozlewu (nie, nie krwi) herbaty i upapranej podłogi, ale to nic bo przecież to się posprząta, a Bubuś chętnie mi w tym pomaga jak może. A jak już przy porządkach jesteśmy to pozwolę sobie powiedzieć jeszcze, że rośnie mi mały pedancik. Jak tylko Malutki zje to bierze od razu talerzyk i wynosi do kuchni, jak ja zjem to też wynosi, bywa, że nie pozwoli mi dopić herbaty bo pusty talerzyk od razu ląduje w zlewie. Jak porozlewa coś przy jedzeniu (i nie tylko przy jedzeniu) biegnie jak poparzony po ścierkę i w te pędy sprząta po sobie, jak nakruszy to znowu leci po miotełkę i próbuje zamiatać, a po zabawie nawet pozbiera trochę klocków do skrzyni. Za to rano jak tylko postawimy stopę na podłodze Mały bierze się za ściąganie pościeli i poduszek pomagając przy ścieleniu łóżka, potem obowiązkowo w ruch musi iść miotła. No i to tyle w kwestii sprzątania. Prócz tego dzielnie uczy się mówić, próbuje pow tarzać proste słowa i ku naszej niezmiernej radości stara się komunikować nie tylko krzykiem i piskiem. W sprawach nocnikowych tez mu idzie coraz lepiej, pomalutku, ale do przodu. Zadziwia mnie niemal każdego dnia jakim małym nowym sukcesem, aż serce rośnie.