środa, 26 czerwca 2013

Kolejne fiasko na rozmowie o pracę.

    W sobotę byłam umówiona na spotkanie, nietypowe - fakt. Spotkanie owo miało odbyć się w celu rozmowy o pracę. Dlaczego nie typowe? Bo po pierwsze odbyło się w sobotę właśnie. Po drugie, miejscem tego cyrku była galeria handlowa. Cóż, tłumaczyłam sobie, że praca miała być zdalna, niezależna więc może biura nie ma i stąd miejsce takie dość niecodzienne. Wyglądało to dość podejrzanie, ale pomyślałam sobie, że przecież nic nie zaszkodzi pojechać i przekonać się co ma gościu do zaproponowania. Na miejsce wybrałam się z mężem. W końcu to jednak galeria handlowa więc była okazja do położenia po sklepach. Andrzej stał się szczęśliwym posiadaczem nowych spodni i to jedyna korzyść z tej wyprawy. Wróćmy może do mojego spotkania. Rozmowa trwała godzinę i pół, z czego przez pierwsze 80 minut nie wiedziałam czym konkretnie miałabym się zajmować. Na początek padła propozycja: powiedzmy kilka zdań o sobie, poznamy się, ok - nic w tym złego. Na tym etapie dowiedziałam się, że pan siedzący na przeciwko mnie podróżuje między trzema województwami, studiuje i ma czas oraz fundusze na zabawę. Dalej część co mnie bardziej interesowała od życia prywatnego potencjalnego przyszłego szefa, czy współpracownika, czyli czym się firma zajmuje i jakie byłoby moje zadanie. Się dowiedziałam, że mam do czynienia ze sklepem internetowym, gdzie można kupić wysokiej jakości chemię niemiecką, kosmetyki i perfumy, wszystko oczywiście w dobrych, przystępnych cenach w sam raz na kieszeń przeciętnego Kowalskiego. A ja miałabym ów sklep i produkty promować. Ychymm... Tylko jak? I w czasie kiedy młody studencik w garniturku zaczął mi opowiadać z wielkim zapałem i błyskiem w oku jak niewielkim nakładem sił da się zarobić kokosy, jak to on i jego znajomi się o tym przekonali już obraz zaczął się przejaśniać w mojej zdziwionej głowie. Co ja miałam robić? Polecać zakupy w sklepie internetowym. Czyli co? Sprzedawać po prostu z marżą jako mój zarobek. I namawiać znajomych żeby sami zaczęli sprzedawać z marżą dla siebie i zyskiem dla mnie. Nie, dziękuje. Akwizycja mnie nie interesuje. Chcecie wiedzieć jakiej to firmy przedstawiciele posuwają się do takich brzydkich chwytów? Już zdradzam, proszę bardzo. FM Group, a raczej jej gałąź o skomplikowanej nazwie. No przecież gdyby studencik przedstawił się jako FM Group to ja bym nawet tyłka nie fatygowała. Chyba po mojej minie mój rozmówca zorientował się, że nie zasilę szeregów jego grupy więc przedłużał pożegnanie przytaczając coraz to nowsze przykłady jak to ten, czy tamten znajomy spróbował i się dorobił, jaka to dla mnie szansa rozwoju. Nie zapomniał skompletować mojej inteligencji i aparycji, oraz przekonywać mnie, że jestem idealna na to miejsce. Pod koniec tej żenady, gdy powiedziałam, że będziemy w kontakcie i się odezwę jak się zostawię (już akurat), wyjął asa z rękawa. Nowiuśki, świecący galaxy s3, podał mi go, żebym się mu wpisała do kontaktów. Mało nie wybuchłam śmiechem. To rozmowa o pracę miała być, czy ranka? A może miało mnie to przekonać, że skoro jemu się udało zarobić na taki telefon, to i mnie się uda i jednak warto spróbować? Wyszłam stamtąd wściekła, bo tylko straciłam czas, a mogłam z mężem wślizgnąć się do kina.

czwartek, 20 czerwca 2013

Poranek z życia mamy Bubusia.

Mamo wstawaj. Hihi, haha wstawaj, no wstawaj, łeeeeeee! Pampers mi przebierz. Gdzie idziesz? Ej, ja
też się chcę myć najlepiej cały, długo. No choć już, trzeba zrobić ama, no choć po co się czeszesz i tak zaraz będę Ciebie czochrał. Ej, dawaj ama, a co mnie obchodzi, że jeszcze nie zrobiłaś. No daj kawałek. O, pyszne, dziękuje! Ej, choć się bawić. To co, że nie skończyłaś śniadania. Nie chcesz? Ok idę sam. O szafka, a w szafce mąka, ale będzie zabawa. Jak to nie wolno? Ale ją chcę! Łeeeeeee! Idę sobie. No choć już. Łeeeeeee. Zobacz idę rozrabiać, zaraz na pewno przyjdziesz. O śniadanie! Haha. Ja chcę usiąść obok Ciebie. Nie! Nie chcę na krzesełko. Nieeehee! Ja chcę na łóżko obok Ciebie jak dorosły. Będę grzeczny. Przytulę Ciebie, puść mnie na łóżko, obiecuję, że nie będę wcierał chlebka w tapczan. Dziękuje, kocham Cię, choć się przytulić, obok Ciebie jest fajniej. Co masz? Daj mi Twoje ama. Nie wierzę, że masz takie same. Już mi się znudziło. Choć, ja będę się bawił, a ty mi dawaj po kawałku. Już się najadłem. Choć papa. No masz. Przyniosłem Ci moje spodenki, ubierz mi i idziemy. Gdzie Ty idziesz? Co robisz? Nie ubieraj się. Po co? Możesz iść w piżamie. Nie ubierają się, tracisz czas, ja chcę iść! Już! Teraz! Łeeeeeee! Co to? O kremik, lubię kremik. Daj posmaruję Ci rękę. Też Cię kocham. Dam Ci buzi. No już, nie ściskaj mnie tak, wystarczy. Choć papa. Idziemy papa? Na prawdę? Moja, moja mamusia, tuli, tuli. Idę do wózka. Jeeeeeee! Piiiiiiisk! Idziemy papa.

środa, 19 czerwca 2013

Kuchnia

Przyszedł czas na zakup kuchni. Zwiedziliśmy castorame i praktikera i nie kupiliśmy nic. Bo wychodziło drożej niż myśleliśmy, ale ze zmiany kuchni nie zrezygnowaliśmy. Wychaczyłam na Tablicy całkiem fajny, używany komplet i już stoi sobie w garażu teściów i czeka na montaż. Ja jako kobieta cieszę się jak małe dziecko. Bo mimo, że nowa kuchnia nie będzie dużo wieksza, to za to będzie bardziej praktyczna i funkcjonalna. Bo pojawią się szuflady, których teraz nie posiadam, same mable będą pojemniejsze, a dodatkowo zmiana układu szafek i sprzętów sprawi, że przygotowywanie posiłków będzie wygodniejsze. Czegóż chcieć więcej? Można by zażyczyć sobie całkiem przyjemnego desingu, jakichś interesujących detali, materiałów pierwszej jakości. Ale nie oczekuję tego w tej kuchni, szkoda mi na to kasy. Pewnie jakbym urządzała kuchnię we własnym domu (mieszkaniu) to już nie byłoby tak łatwo, póki co niech jest wygodnie. Po prostu. Tyle wystarczy do szczęścia.

wtorek, 11 czerwca 2013

O choroba...


 Weekend, a nawet dwa dni przed nim upłynęły nam pod znakiem paskudnego choróbska. Koszmar przybrał nieapetyczne barwy wymiocin i hmmm... tego co wydostaje się z drugiej strony. To, że apetyt opuścił i mnie i męża, bo nas sprawa dotyczyła, chyba wspominać nie muszę. Mimo wylegiwania w łóżku, snu między kolejnymi wizytami w wc było mało, co dopadło zwłaszcza małżonka mego, bo ja dla odmiany miałam jeszcze inny problem. Ból, oczywiście migrena, się zaraza nie miała kiedy przyplątać. Oczywiście Andrzeja ból głowy też odwiedził i nawet sprosił do kompletu kamratów co to dokładnie zajęli się moimi i mężowymi mięśniami, a w zasadzie zdawałoby się całymi ciałami. Moja migrena - partnerka życiowa nieproszona, stanowiąca nieodłączny krajobraz w moim życiu w piątek przeszła samą siebie. W pewnym momencie dnia przybrała tak silne oblicze, że do dzisiaj nie jestem w stanie w pełni odtworzyć przebiegu zdarzeń. Wiem tylko że bolało jak cholera, że czułam się jakbym się co najmniej naćpała i wiem, że mój brat z mamą zawieźli mnie do przychodni na zastrzyk z ketonalu. Po przyjęciu igły w pośladek ból pomału przechodził, wymioty o ile nie jadłam też, czułam się znośnie, ale za to tyłek bolał mnie przez kolejne dwa dni. Kubusia na jedną noc "sprzedaliśmy" mojej mamie, żeby dojść jakoś do siebie i po tej nocy skwituję z przekonaniem i nutą wstydu, że w tym związku to ja jestem facetem, przynajmniej jeżeli rzecz ma się oceny zachowania przy chorobie. Ja jak stereotypowy facet przeleżałam, przejęczałam i przeczekałam chorobę w łóżku. A mój mąż zdrowiał po swojemu, się znaczy wędrując na "świeżym śląskim" powietrzu, załatwiał lekarstwa, opiekę dla dziecka i jedzenie, które będą mogły tolerować nasze wymęczone żołądki. Na dzień dzisiejszy już szczycimy grono zdrowych i żywych i wracamy do normalnego świata. Jak dobrze, że to trwało tylko kilka dni.

czwartek, 6 czerwca 2013

Po rozmowie... i na wasze życzenie moja nowa fryzura.

    Dziękuję Wszystkim za kciuki i wsparcie w sprawie rozmowy o pracę. Powiem, że rozmowa poszła rewelacyjnie, a prace dostałabym od ręki, bo rekrutorce spodobała się moja osoba, albo raczej moje cv. Jednak okazało się, że nie jest to praca, do której aplikowałam co rozczarowało bardzo. Miała być praca biurowa, a to zwykły telemarketing. A że ja już swoją przygodę z tym zawodem miałam i powtarzać nie chcę, postanowiłam nadal z zapałem szukać dalej. Kto nie ryzykuje ten nie zyskuje, nieprawdaż? Mimo wszystko bardzo dziękuję Wam za wsparcie, pozytywnie mnie nakręcacie.

A teraz prezentuję moje nowe ja ;) 
Nieco niewyraźnie, ale spokojnie,
 nie potrzebuje rutinoscorbinu,
 to tylko zdjęcie ze skypa :)

O zmianach raz jeszcze.

    Z pierwszym cięciem fryzjerskich nożyczek, w moim życiu zaczęły pojawiać się zmiany, a samo życie nabrało nieco tempa i charakteru. Fryzura zmieniła nie tylko mój wygląd, ale dodała też odwagi i pewności siebie. W nagrodę za decyzję ścięcia włosów mężuś zafundował mi wizytę u kosmetyczki co zaowocowało niemal czarnym manicurem. Tak! Dobrze czytacie, niemal czarny lakier lśni na końcach moich palców, co dodało do mojemu wizerunkowi pazura. Pisałam już wcześniej, że zamierzałam poważnie szukać pracy, co też uczyniłam. Efektem jest rozmowa kwalifikacyjna, na którą wybieram się jutro. I nawet jak z tej propozycji wyjdą nici, to fakt, że moje trudy nie pozostają bez odzewu doda mi jeszcze determinacji. Zmiany również zagościły w naszej kuchni. Z uwagi na fakt, że szynka sklepowa zaczyna smakować bardziej kartonem niż szynką, a w pasztecie z puszki mój mąż odnalazł niespodziankę w postaci piór postanowiłam, że te produkty będę robić sama. Szynka będzie z szynki, a pasztet między innymi z części kurczaka, a nie z całego kurczaka. To już postanowione. A jak już przy nowościach jesteśmy, to pochwalę się jeszcze naszymi nowymi zabawkami. Mężowo-moim laptopem i moim prywatnym notebookiem. Tę konkretną zmianę zawdzięczamy naszemu (już) staremu laptopowi, który to w swej dziwnej egzystencji postanowił również zmienić swój wygląd, a uczynił to dodając upierdliwe, czarne plamy na swoim wyświetlaczu. Kubuś też się zmienia, z dnia na dzień wydaje się rosnąć w oczach, z dnia na dzień odkrywam Go na nowo, z dnia na dzień rozumie więcej, wyraźniej, wyżej, dalej.

niedziela, 2 czerwca 2013

Co to jest marnowanie dzieciństwa?


   Sześciolatki do szkoły, zajęcia z angielskiego w przedszkolu, nauka gry na instrumencie dzieci od najmłodszych lat. Ile razy słyszeliście, że te działania to niszczenie, czy pozbawianie maluchów dzieciństwa? Też tak uważacie? Pamiętam jak sama tak mówiłam, dziś myślę inaczej. Owszem, jeżeli grafik dziecka wypełniają tylko zajęcia dodatkowe to nie mam wątpliwości, że wspomnień z tego tytułu dziecię przyjemnych mieć raczej nie będzie. Ale patrząc z drugiej strony płotu również nie należy zapominać, że dzieciństwo to nie tylko czas beztroskiej zabawy. To nauka przede wszystkim, nauka jedzenia, korzystania z toalety, ubierania. Funkcjonowania wśród ludzi i rozstrzygania sporów. Szlifowanie pamięci i zdolności manualnych. Wszystko to, co ma za zadanie przygotować malutkiego człowieczka do życia w dorosłym świecie. Ale jak uczyć tego wszystkiego, żeby dziecko nadal pozostało dzieckiem? To bardzo proste. Ucząc należy podarować własny czas, zaangażowanie i serce, a naukę zorganizować tak, by było również zabawą. Jestem przekonana, że kilka chwil z rodzicem dla dziecka znaczy więcej od całej masy elektronicznych zabawek, a jak przy okazji latorośl się czegoś nauczy to dodatkowo będzie z siebie dumne. Zapodam przykładzik z mego życia wzięty. Od najmłodszych lat całe dnie spędzałam jak chciałam, ze znajomymi na powietrzu, w domu przy komputerze, obiad jadłam przy tv. Spełnienie marzeń prawda? Otóż nie. Najmilej jednak wspominam moment, gdy tata uczył mnie czytania zegara, wycinał ze mną witraż do szkoły, a mama pokazywała mi niezwykle trudną sztukę przyszywania guzików. Na prawdę wolałam marnować sobie dzieciństwo odrabiając zadania domowe, a nawet dodatkowe, niż biegać po dworze z towarzystwem, pod warunkiem jednak, że rzeczone odrabianie zadań odbywało się w spokoju ducha, cierpliwością i wyrozumieniem, koniecznie z rodzicem u boku. Nie mówię tu o czasie buntu nastoletniego, a o tych najmłodszych latach mojego dzieciństwa. Ale ja może jestem jakaś inna? Choć nie, raczej nie. Dzieci przecież uwielbiają spędzać czas z rodzicami. Tak więc, podsumowując, jeżeli mowa o nauce wierszyka na pamięć, czy literek bądź cyferek, to widzę jak najbardziej zielone światło. Jeżeli natomiast mówimy o lekcjach tańca plus angielski plus... Bóg wie co jeszcze w wieku dwóch lat, to przyznam, że to właśnie można określić mianem marnowania dzieciństwa. Tak według mnie.