poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Dwójeczka za nami!

    Jesteśmy już oficjalnie rodzicami dwulatka. Kiedy to zleciało?! Pamiętam pierwszą kąpiel jakby to było wczoraj. A dziś? Dziś Kuba jest już małym dzieckiem, które ma własny gust, własne zdanie i własne już nabyte przyzwyczajenia, przykładów kilka zapiszę ku pamięci, tak na przyszłość. Zasypia ze swoim misiem i kocykiem w ciszy i w ciemnościach bo tak lubi najbardziej, już nie domaga się kołysanek, chyba usłyszał, że mama jednak fałszuje. Rano obowiązkowe jest mleczko pociągane jeszcze pod kocykiem w ciepłym łóżeczku. Na spacerki lubi zabierać autko, które ciągnie za sobą na sznurku. Mogę tak wymieniać w nieskończoność... Ale skupię się teraz na kilku osiągnięciach, które dla mnie osobiście są wielkimi sukcesami. Mianowicie muszę koniecznie się pochwalić, że nasz chłopiec na dobre porzucił noszenie pieluszek w dzień, w domu sisiu robi się do muszli ,a na spacerach już też w krzaczkach można podlać trawkę, a nawet grubszą sprawę już załatwia do nocnika bez większych przeszkód, z racji czego chodzę dumna jak paw, bo z tym było ciężko swego czasu. Z innej całkiem beczki powiem, a raczej napiszę, że Kuba dobrze się komunikuje, choć nie lubi używać do tego słów, woli gestykulować i posługiwać się dźwiękami naśladowczymi, pracujemy nad nowymi słowami pomału, bez nacisku i mam nadzieję, że się niebawem rozgada.

Impreza urodzinowa udała się bez większych przeszkód, a Malutki był zachwycony balonikami i tym, że cała rodzina była w komplecie i wszyscy się nim interesowali. Nie ważne prezenty i życzenia, ważne, że dziadzia z wujkiem będą pajacować, że wszyscy będą patrzeć jak on tańczy, że babcia połaskocze, że mama z tatą będą przytulać.

Dmucham świeczkę!

sobota, 12 kwietnia 2014

Mały manipulator.

    Kuba naśladuje niemal wszystko co zobaczy, w końcu w ten sposób się uczy. Czasem dosłownie odejmuje mi mowę jak widzę go w akcji, bo nie dość, że jest w tym wszystkim absolutnie uroczy, to jeszcze bardzo sprytnie te nowe zachowania wykorzystuje. I tak już od dłuższego czasu potrafi podmuchać i dać buzi jak ktoś przy nim zrobi sobie ała. Nawet jak on sam jest sprawcą tego ała, jak mnie ugryzie na ten przykład, ja czasem krzyknę, czasem nie, ale zawsze tłumacze, że nie wolno, że boli i że nie będę się z nim bawić jak będzie tak robił i co robi mój syn w takiej sytuacji? Ano dmucha i całuje z takim uroczym uśmiechem, że nie idzie się gniewać, a on sam jest z siebie niesamowicie dumny. A jak matka dalej gada, że niegrzeczny, że nie wolno, nie wystarczy podmuchać, że to że tamto. No to co trzeba zrobić, żeby babie się jadaczka zamknęła? A no dać buziaka, a nawet dwa i uśmiechnąć się najpiękniej jak tylko sie potrafi. Tylko od kogo on się tej mądrości życiowej nauczył to ja nie wiem. Za to jak tata traci pomału cierpliwość, pokrzyczy, albo zaczyna tłumaczyć, no to taty już tak buzi zamknąć się nie da, ale i na tatę jest sposób, do taty synuś się przytula i pokazuje, że jest mu smutno i przykro i dopiero potem buzi na zgodę daje. Tak więc, mimo, że ten nasz synuś to czasem energetyczna bomba zegarowa i łobuz małoletni to jest niezaprzeczalnie uroczym wydaniem jednorazowym.

Ps. Uroczy łobuz w poniedziałek kończy 2 latka :) w następną niedzielę będzie impreza :)

wtorek, 8 kwietnia 2014

Wycieczka do miasta, niby takie nic.

    Kubuś jest zdecydowanym fanem wszelakich brum-brumów, w tym wielkich prawdziwych autobusów, którymi przejażdżka to dla niego jak spełnienie marzeń, obietnica dobrego dnia i najlepsza nagroda na świecie. To też w piątek odbyliśmy rodzinną wycieczkę do miasta, dla nas takie nic, autobus, duży sklep i znowu autobus, ale dla Malutkiego taki dzień to święto, był przeszczęśliwy, sami zobaczcie.


Kubuś w autobusie siedzi jak zaczarowany, patrzy sobie na przelatujący szybko świat za oknem
obserwuje otaczające go otoczenie i ludzi.

Poszliśmy do sklepu, a tam zamiast wózka można było poruszać się taką super furą! I jak tu nie skorzystać?
Koniki też trzeba było wypróbować. Tata wrzucił pieniążek i karuzela ruszyła.
Po drodze była jeszcze jedna fura i to taka wielka! Nie można było obok niej przejść obojętnie.


Na koniec jeszcze trzeba było nakarmić "pepe" na przystanku.


czwartek, 3 kwietnia 2014

Like, like, you must like.


    Po prostu musisz polubić moją stronę, nie interesuje mnie, że ty prawie z fejsa nie korzystasz, musisz polubić bo ja tak chcę, bo tego wręcz wymagam od ciebie, bo jak nie polubisz to nie poczytasz. Bo jak ty nie polubisz to ja nie będę mieć milion lajków i świat się skończy.
Tak właśnie odbieram wszystkie pływające likeboxy. Jeszcze jak mam szansę przeglądać wasze blogi na kompie to jest pół biedy, wystarczy to cholerstwo wyłączyć i czytać dalej, choć zazwyczaj i tak już tracę ochotę do czytania, bo nienawidzę po prostu być do czegoś w ten sposób "nakłaniana". Ale jak mam do czynienia z wersją mobilną to mnie krew zalewa. Wchodzę sobie i czytam bardzo ciekawego posta i gdy jestem w połowie nagle obraz mi ciemnieje, po czym wyskakuje to fejsowe pudełko i krzyczy "polub mnie", no szlag mnie trafia tak, że nawet nie pamiętam o czym czytałam. No nic, próbuję dotknąć krzyżyk i zniknąć to z pola widzenia i co? I jajco. No to wychodzę i idę czytać innego bloga. Nie wiecie ile w ten sposób fajnych blogów muszę omijać, a szkoda. Czasem na kompie do nich wracam, ale wiadomo, że to nie to samo co przeglądanie na bieżąco. No to tyle wylewania żalów. Miłego dzionka.