Pomyślał pewnego dnia Bąbel o paszczy pełnej małych, ostrych i bielutkich mleczaków. I jak pomyślał tak zrobił. Otworzył buziola szeroko i zatopił kły. I w ten prosty sposób mama dziś wygląda jak żywy, chodzący przykład przemocy w rodzinie - gdzie nie spojrzysz, zobaczysz gąszcz różnobarwnych sińców. A dodam, że Synuś ma czym gryźć bo tak się składa, że jest szczęśliwym posiadaczem wszystkich par ząbków do piątek włącznie, więc i ślady po nich bywają, że tak ujmę kolokwialnie konkretne. Ale nie siniaki owe są problemem, tylko sposób powstrzymania gryzonia od tej jakże skutecznej i odruchowej czynności. Napiszę więc przetestowane przez nas sposoby i ich skutki, może komuś się przydadzą moje skromne spostrzeżenia.
Ja jestem obiektem gryzionym najczęściej i trochę czasu mi zajęło zanim udało mi się przeczuwać ten moment, kiedy to za chwilę nabawię się kolejnego sińca do kolekcji i najzwyczajniej w świecie mówię wtedy do Kubusia "nie gryź". I... wierzcie, lub nie, ale najczęściej tyle wystarczy, by Mały zamiast zatopić kły, przyssał się do mojej ręki i odczepił z imponującym cmoknięciem. A jak mnie nie posłucha i jednak nie opanuje tej niebywałej pokusy, to przyciskam jego głowę do ręki, delikatnie, choć stanowczo. Wtedy ugryźć mnie nie zdoła, a i jemu żadna krzywda się nie dzieje, potem pogadanka, że tak nie wolno, i że to boli, Bubuś rekompensuje się dmuchając i dając buziaka i można bawić się dalej. "Nie gryź" skutkuje coraz sprawniej i coraz częściej, co mnie i nie tylko mnie niezmiernie cieszy.
Męża mojego, a swojego tatę mały gryzoń obdarowuje tą wątpliwą przyjemnością posiadania śladów swego uzębienia znacznie rzadziej niż mnie, co jednak nie zmienia faktu, że i na niego potrafi rzucić się z kłami. A moja brzydsza połowa, jako osobnik niezwykle impulsywny i porywczy najpierw robi co mu myśli do głowy naniosą, a potem myśli o konsekwencjach. Tak więc na ugryzienie przez syna zareagował odruchowo i ugryzł go też. Nie, nie mocno, nie tak by zostawić ślad, ale tak by Mały się przekonał, że być pogryzionym to wcale nie jest taka fajna sprawa. Zdarzyło się to kilka razy zaledwie, a już zaowocowało niepokojącym dowodem na to, że metoda ta wcale dobra w skutkach nie jest. Otóż synuś odebrał to jako karę, a nie pouczenie i w efekcie, gdy się zapomni i ugryzie tatę wkłada paluszki, bądź przedramię do buziola, po czym zaciska szczękę sam siebie gryząc, a nie o to nam przecież chodzi.
Ale jaki mądrala:) Cały czas nie mogę się nadziwic że dzieci potrafią byc tak inteligentne, kiedyś myślałam, że do 18 roku życia to takie głupiutkie, nic nierozumiejące dzieciaczki. Oj zmienił mi się światopogląd, zmienił...:)
OdpowiedzUsuńWiesz, mnie się czasem wydaje, że i te 30-latki niektóre to też takie małe dzieciaczki głupiutkie ;)
UsuńU nas ekspresowo Helena oduczyła się podgryzania. Za to ona sama prosi się o gryzienie stópek lub brzuszka :)
OdpowiedzUsuńNo to super :) Kubuś też lubi jak się mu pięty podgryza ;)
UsuńAh te dzieciaczki .. Tosia jak ugryzie to krew leci :) a ona uśmiechnięta mówi mniam. Na szczęście tylko kilka razy nas tak ugryzła :)
OdpowiedzUsuńOj to już wersja hard :)
UsuńU nas metoda na "oddanie" działa. :P
OdpowiedzUsuńZawsze Małej potem tłumaczę że jak sama tak robi to też boli i działa :)
No może jak Kubuś podrośnie to też będzie to rozumiał :) Choć mam nadzieję, że nie będziemy musieli już tego tłumaczyć ;)
Usuń