czwartek, 7 kwietnia 2016

Z dzieckiem w kuchni.

    Jak tylko Kuba się urodził mój świat stanął na głowie i zaczął kręcić się wokół niego i tylko wokół niego na początku. Sprzątałam gdy synek spał, kąpałam się gdy bawił się z tatą, odsypiałam gdy babcia wzięła dziecia na spacer... wszystko co robiłam, robiłam już inaczej, nie tak jak dotychczas w wyznaczonych przez siebie porach i standardach. Po porodzie obowiązki domowe zaczęły przypominać wyścigi klaunów. Tak klaunów. A dlaczego? A no dlatego, że po pierwsze wszystko było robione na czas, to w dodatku z głupimi minami i udawaniem pieska, żaby tudzież grubo pomylonej baletnicy. A wszystko po to by uzyskać dodatkowe pół chwili śmiechu na starcie kurzów do końca, czy pozmywanie garów. Żyjąc tak w haosie ogarnięta, robiąc wszystko (łącznie z szukaniem) pod dyktando syna, myślałam, ba byłam przekonana , że świat stanął do dołu głową i śmiejąc się w głos szyderczo wyzywa mnie na pojedynek. Miałam najszczerszą ochotę schować głowę w piach i wykrzyczeć wszem i wobec , że nie dam rady poskładać swojego życia z powrotem do kupy. No tak, ale jak to tak? Umyć się przecież trzeba bo pomijając towarzystwo wokół to ja sama ze sobą śmierdząca i klejącą nie wytrzymam więc idąc na kompromis po prostu odpuszczalam sobie a to depilację, a to balsam, a już w szczególności zwykle grzanie zadka w wodzie. Naczynia w kuchni też trzeba było jakoś ogarnąć, bo o ile mogę sobie zrobić drugą, a nawet trzecią herbatę w tym samym kubku, to jedzenie obiadu raczej z brudnych talerzy nie wyszłoby nam na dobre. No i mój koszmar z tamtych dni... podłoga. Posiadając panele przy pełzającym, wsysającym spod ręki wszystko jak leci , małym niemowlaka trzeba je było zamiatać i myć czasem trzy razy dziennie. Takie uroki kawalerki. I mordowałam się tak czas jakiś, aż pewnego dnia mnie olśniło. We wszystkie obowiązki domowe zaangażowałam synka, oczywiście w stopniu odpowiednim do wieku. I tak mykać podłogę dawałam mu chusteczkę nawilżają i on mył razem ze mną. Jak zbierałam zabawki to i on dorzucił jedną, potem jak już chodził to zbierał razem ze mną. A w kuchni? Gotuje że mną do dziś 😊



 






5 komentarzy:

  1. Nie no, imię dziecka się zgadza, opis życia się zgadza, kurcze kiedy ja tu notki zaczęłam pisac :D :D tylko u nas pomoce w kuchni nie tak zaawansoane ale powiem Ci że to świetny pomysł a i dziecko czuje się potrzebne i zauważone. O u nas robienie soku jest hiciorem, Kuba wrzuca owoce z takim zapałem że aż miło patrzec, najgorzej jest z takim leżącym brzdącem, co to już spac nie chce a zabawki szybko się nudzą. To chyba etap największej inwencji twórczej matek:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie najgorzej jest z leżącym niemowlakiem, do pomocy nie bardzo jest mu co dać co by się zajął a krzywdy nie zrobił a sam też sobie nie zorganizuje zabawy 😉

      Usuń
    2. Faktycznie najgorzej jest z leżącym niemowlakiem, do pomocy nie bardzo jest mu co dać co by się zajął a krzywdy nie zrobił a sam też sobie nie zorganizuje zabawy 😉

      Usuń
  2. Ale masz fajnego pomocnika :) U nas Oliwia zazwyczaj zaczyna pomagać, ale szybko się nudzi, więc raczej za mamą nie pokocha przesiadywania w kuchni ;)

    OdpowiedzUsuń

Cenię umiejętność wyrażania własnego zdania bez zbędnych wulgaryzmów i krytykę konstruktywną...
Oraz wysiłek włożony we wpisanie choć jednej literki w polu "Nazwa":)
Dziękuję za odwiedziny i pozostawione słowa. Każdego chętnego zapraszam ponownie :)