środa, 4 marca 2015

JA - Wielofunkcyjny "ludź" .

    Nie zdążyłam się pochwalić jeszcze, że od lutego jestem (w końcu) "ludziem" pracującym. Do pracy chodzę pieszo, obowiązki swoje wykonywać mam w cztery godziny, co robię z należytą starannością i skrupulatnością, choć praca moja do ciężkich, czy odpowiedzialnych nie należy. Bo jaką odpowiedzialnością obarczyć można by było cleanera sklepowego? W pracy całe cztery godziny chodzę, w większości żwawym tempem, co już się objawiło bólem w stopach i pupie (!?) jak również większym zapotrzebowaniem na jogę. Patrz! A myślałam sobie, że kondycję mam nieco lepszą...   Pieszo również wracam do domu i tak od czwartku do wtorku. Środy są za to zarezerwowane na kurs angielskiego oraz świetlicę dla Kuby i tak oto w środy jestem "ludziem" uczącym się. A nie! Muszę bezzwłocznie do koszmarnego kłamstwa się przyznać, bo przecież "ludziem" uczącym się jestem - kiedy tylko nadarzy się okazja, a z tą damą uroczą różnie bywa. Pojawia się Pani Okazja w każdą środę w porze drugiego śniadania, bo przecież kurs językowy to najlepsze miejsce dla niej. Pojawia kiedy wywołuje ją ze snu mój mąż kochany i zabiera Kubę na spacer, ale bywa bezlitośnie wypłoszona przez przeszywający krzyk Najmłodszego co zdarza się nienagminnie przyznać muszę, ale się zdarza. W ciągu dnia też czasem pojawi się i pozdrowi mnie przechodząc obok, łapię ją tedy za nogi i trzymam ile sił. I oczywiście w nocnych odmętach ciszy i spokoju też Okazja czeka, a kiedy już jest cała moja i do dyspozycji, to Pan Zmęczenie szepcze mi do uszu, że Okazję to on teraz na schadzkę porywa, mój umysł z trudem potrafi rozpoznać słowa. Tak więc dziś dałam za wygraną i zamiast kolejnego testu, czy wkuwania słówek, co z resztą i tak mi szło beznadziejnie, postanowiłam sklecić coś " po polskiemu" tu. A od jutra trzeba będzie od rana kontynuować bycie "ludziem" matkom, na co narzekać nie śmiem, a nawet zdradzić muszę, że pomimo iż ja pracuję tylko cztery godziny, a mąż mój na nocki zapier(yyy)nicza, to Kubą przez większość dnia zajmuje się właśnie on, bo mnie pochłaniają sprzątnie z gotowaniem i praniem - "ludź" gospodyni domowa. Ale za to ja się w magiczny sposób w większą dawkę cierpliwości i dystansu zaopatrzyłam, a czas z Kubą sam na sam jest jak miód na serce.
Pozdrawiamy Was wszystkich ludzi wielofunkcyjnych :)
Zdjęcie z początku Lutego, kiedy to przez cały jeden dzień zawitał do nas "śeg"- to po Kubusiowemu :)