wtorek, 30 kwietnia 2013

Spotkanie Mam Blogerek - recenzje produktów.

    Jak zapewne wiecie na Spotkaniu, każda z mam dostała torbę upominków od licznych sponsorów, ja również. Dziś przyszło mi podzielić się z Wami wrażeniami i opinią na temat rzeczonych upominków. Nie zwlekając - zaczynajmy!


                                                                   Od firmy Mama i Ja dostaliśmy myjkę, kubek i długopis. 
Oraz oczywiście butelkę wody, którą wyduldałam w drodze do domu. Tak, taka świnka jestem i się z nikim nie podzieliłam :)

 Firma Womar sprezentowała nam torbę - solidna i ciekawa, choć kolorystycznie całkiem nie trafiona  w mój gust, poza tym nie lubię być żywą reklamą w taki sposób (tak czepiam się napisu na pół torby). W środku było pełno makulatury i myjka - ładna i solidnie wykonana, nam służy raczej do zabawy.

 InFavit to firma, dzięki której jesteśmy bogatsi o witaminki. Wit B z dozownikiem to najwygodniejszy sposób podawania witamin jaki do tej pory wypróbowaliśmy. I zdradzę również, że Kubusiowi bardzo podchodzi ich smak, a z tym bywało różnie. Wit C nie zdążyliśmy przetestować, ale zapowiada się ciekawie, jest w zestawie ze strzykawką, a taka forma podawania zazwyczaj dzieciom odpowiada.
 W kolejnej małej torebeczce znalazłam upominki od MayLily. Zawieszka w kształcie serca - milutka i pachnąca. Ze strony praktycznej nie bardzo wiem co z nią zrobić, ale ze strony estetycznej - piękna. Kubuś czasem lubi przytulić do niej policzek ;)
 Little Rose & Brothers zapakowała dla nas dwie pary getrów. Niestety również nie zdążyliśmy ich przetestować.
To cudo obok, to smoczek, który można przykręcić do butelki i wkręcić do soczku w kartoniku. To prezent od firmy Mablo. Gadżet praktyczny i  pomysłowy, na pewno nam posłuży.
 Wydawnictwo Ładne Halo zdecydowało się obdarować nas tą oto książeczką. Niby ładna, niby fajna. Niby. Bo szczerze mówiąc spodziewałam się nieco więcej tekstu, bądź grafiki. Jeden wierszyk na całą książeczkę, w oprawie skromnej grafiki, to trochę mało nieprawdaż?


 Johnson's baby za swój wkład do naszej torby upominków uznał taką malutką próbkę żelu 3w1 o  delikatnym dziwnym zapachu - kwestia gustu.
wydawnictwo Zakamari ufundowało części mam książeczki z tego co mi się dobrze kojarzy. Ja zaliczam się do grupy, której dostało się po notatniku z czystymi kartkami.
 I na końcu, w końcu biżuteria. Malutki drobiazg, ale ucieszył mnie chyba najbardziej. bransoletka zdecydowanie w moim guście nosi się na moim nadgarstku dzięki firmie She bijou. Cudo, cudo, cudo - oczywiście w mojej jak najbardziej subiektywnej ocenie.
Chyba nic nie pominęłam... Za wszystkie podarunki dziękuję sponsorom, a za samo Spotkanie - jeszcze raz organizatorkom. I oczywiście mamom  - za świetne popołudnie i morze wymienionych zdań.

piątek, 26 kwietnia 2013

O komentarzach.

 
  Zakładając tego bloga nawet w najśmielszych snach nie pomyślałabym, że będę miała czytelników, którzy zechcą odwiedzić mnie raz jeszcze i pozostawić komentarz. Z czasem staliście się dla mnie nie tylko autorami kolejnych komentarzy, a częścią mojego życia. Moimi powiernikami, pocieszycielami, oparciem i motorem do działania. Nie raz prowadziłam ciekawe dyskusje. Nie raz czytałam wzruszające i pokrzepiające słowa. Nie raz dzięki Wam śmiałam się do rozpuchu. W tym miejscu Wszystkim Wam na raz i każdemu z osobna pragnę podziękować. Bez Was to nie byłby ten blog, jaki jest dziś. Bez Was nie byłoby tu nic.
Ale zdarzały się również komentarze, na widok których krew się w żyłach gotowała. Mowa o spamie w obcym języku (nawet w płotkach i innych robaczkach), które to się coraz częściej pojawiają. I sama nie wiem dlaczego, ale po prostu mnie wkurzają. Dlatego właśnie wprowadziłam moderację komentarzy i mam nadzieję, że nikomu tym życia nie utrudniłam.

Ps. można to uznać za początek zmian...

środa, 24 kwietnia 2013

Przytulasek.


  Się taki mały, kochany, uroczy przytulasek z tego naszego synka zrobił. Nie raz w ciągu dnia przydrepta do mnie albo do tatusia i się przytuli na moment. Tak zwyczajnie, od siebie tak... tak po prostu. Albo do misia się przytuli lub nawet do pieska. I buzi też daje. Mnie to absolutnie rozczula i powala na obie łopatki. I mimo, że to takie słodkie i zabawne to dzisiaj dotarło do mnie, że muszę nauczyć tego malutkiego człowieczka dawać cześć. Bo dla niego przywitać się to znaczy przytulić i dać buzi. Nic z resztą dziwnego, w końcu z nim każdy się tak wita, a w dodatku też prawie codziennie widzi jak mamusia z tatusiem się tak witają. Do tych przemyśleń z serii "życie codzienne" skłoniła mnie dzisiejsza sytuacja.
Pod koniec drogi do mojej mamy przeważnie wyjmuję Kubusia z wózka i ostatnią prostą pokonujemy już pieszo. Dziś też tak było. Spotkaliśmy sąsiadkę z dwuletnią dziewczynką. Powiedziałam Kubusiowi, żeby się przywitał więc malec popatrzył na mnie, potem na małą, a gdy ona wyciągnęła do niego rękę on zrobił kroczek i przytulił drobną dziewczynkę, wyższą od siebie o głowę, po czym podarował jej buziaka w policzek...

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Spotkanie Mam Blogerek - relacja oficjalna.

  O tym, że spotkanie odbyło się w iście doborowym towarzystwie już pisałam. O tym, że zabawa był przednia też. Pozostało mi oprawić te wszystkie słowa w zdjęcia. 




Tutaj wszystkie blogujące mamy zostały osobiście i przy tym bardzo ciepło przywitane przez organizatorki. Miejsce pełne czerwieni i swoistego klimatu to nabytek Dobrej Karmy - restauracji w której odbyło się spotkanie.
Ciasto było pyszne :)

Przychodziłyśmy pojedynczo, chyba każda nieco speszona i podekscytowana zarazem.
Szybko uzbierał się nas mały tłumi w między ścianami aż huczało od rozmów, śmiechów , a nawet czasem odezwał się jeden lub drugi dzieciaczek.
Oto nasze towarzystwo w całej okazałości :)
Do kawy i ciastka...
zamiast serialu codziennego, obejrzałyśmy prezentację firmy Womar 
Oprócz prezentacji zostałyśmy obdarzone możliwością
obejrzenia z  bliska produktów  firmy Womar

A jak już jesteśmy przy sponsorach... Oto prezentuję upominki dla każdej dziewczynki :D






I wiele innych

Oraz:



Było bosko!




niedziela, 21 kwietnia 2013

Walka z wiatrakami.

   
    Są dni, kiedy mówię dość. Wykrzykuję, że się nie zgadzam. Próbuję tłumaczyć, że takie czy inne postępowanie mnie boli, uraża, po prostu krzywdzi. Lub krzywdzi kogoś, czyjeś uczucia czy przyszłość. Jestem długo cierpliwa i wyrozumiała. Czasem aż nadto wyrozumiała. Staram się osiągnąć cel prośbą i odwołaniem do zdrowego rozsądku. Zawsze staram się przytoczyć logiczne i słuszne argumenty. Zazwyczaj dbam przede wszystkim o czyjeś dobro. Bo nawet jak próbuję załatwić sprawę, która dotyczy wyłącznie mojego samopoczucia, to z myślą o tym, że przez mojego doła cierpię nie tylko ja. Jestem otwarta na kompromisy i do znudzenia asertywna. Daję szansę drugą i trzecią i piątą i kolejną. Chciałabym umieć dawać ich mniej. Staram się wszystko obrać w odpowiednie słowa i w miarę najłagodniej powiedzieć co mnie boli. Ale to nie skutkuje, sięgam więc po stary dobry szantaż. Bo jak nie prośbą, to groźbą, prawda? Nie prawda. To też nie przynosi pożądanego efektu. Bo efekt chwilowy to nie ten pożądany. Są dni, kiedy mówię dość, położę temu kres, będę walczyć o moje racje. Nastaje burza i wygrywam... Bitwę o spokój ducha na tydzień. A potem? Potem rządzi stary porządek, mądrzejszy o kolejne taktyki maskowania, bądź ignorowania swoich grzeszków. A rozmówca zapytany wprost o daną sprawę zręcznie zmieni temat, albo skłamie w żywe oczy, z perfidną pewnością siebie. Cóż mi innego zostaje, jak nie urządzenie piekła? Nieważne. Co bym nie zrobiła, jak bym nie prosiła, jak bym nie biegała i się odgrażała. Nigdy nie wygram wojny, bo to jak walka z wiatrakami.
Tylko co mi po tej świadomości, skoro z pewnymi rzeczami pogodzić się nie mogę? Nie rzucę się pod pociąg z powodu uwierającego kamienia w bucie. Kamienia się nie pozbędę bo gdy tylko go wyrzucę, to but zabiera nowego, a buta wyrzucać nie chcę. Pozostaje mi iść wzdłuż szyn poboczem, zaciskając zęby za każdym razem gdy kamyk w piętę kole.
Są dni, że mówię dość. Poddaję się. Będę szła i wyła z bólu gdy kamyk w bucie porani mi stopę, a jak będę miała dość to sobie usiądę i popłaczę sobie troszkę nie zważając na to czy mój dół smuci tylko mnie.

sobota, 20 kwietnia 2013

Zakupowe szaleństwo.

    Jak wiecie kilka dni temu Bubuś miał swoje pierwsze urodzinki, dmuchał świeczunię na torcie i wcinał go potem łapkami umorusany cały. W prezencie dostał kartki z kasiorą, więc pojechaliśmy dzisiaj część z niej spożytkować. Swoją drogą, tak sobie myślę... Co te dziecko będzie miało z tych urodzin, jak będzie dostawało tylko pieniądze zamiast zabawek? Przecież dzieci kasa w ogóle nie obchodzi. Ale znalazła już brutalne rozwiązanie tej kwestii, po prostu będziemy  gotówkę zbierać przed imprezą żebyśmy zdążyli zapakować małemu prezenty wcześniej, by Jego urodziny były przede wszystkim frajdą dla niego. Bo z drugiej strony cieszę się, że to my możemy decydować (jeszcze) o tym co dla niego wybierzemy, w końcu znamy go najlepiej. Wracając do tematu. Malutki wyszedł, a właściwie wyjechał ze sklepu bogatszy o kilka fajnych zabawek. Może potem pochwalę się zdjęciami. A może nawet pokuszę się o recenzję, jeżeli będą tego warte.

czwartek, 18 kwietnia 2013

    Już jestem w domu obolała, zmęczona, padnięta, marudna i głodna. Pierwszy raz byłam w tak czystym i bezwonnym szpitalu. Ale w końcu jest dopiero rok po remoncie, więc nie ma prawa być odrapany. Pielęgniarki nawet uprzejme, ordynator osobliwy. I kilka sporych minusów. A jakże. Oddział po renowacji, jasny i ładny, ale nie uświadczysz tam ani papieru toaletowego, ani mydła. Ale to mnie wcale nie zdziwiło, w przeciwieństwie do mojej własnej naiwności, bo jakby się nad tym chwilę zastanowić, to mogłam się tego spodziewać. Drugi minus już mi o wiele bardziej przeszkadzał. Personel kompletnie nie zwraca uwagi na intymność pacjentek, a na ginekologii o to akurat zadbać by mogli. Nie wspominając już o okresie oczekiwania... Nic. Ważne, że mam już wszystko za sobą.
    Leże sobie ma łóżku szpitalu i czekam na wyjście jak na zmiłowanie. Byłam w poniedziałek u ginekologa na wizycie, w środę na usg i dostałam skierowanie do szpitala na badanie. Zabieg trwał z usypianiem piętnaście minut, a biurokracja... szkoda gadać. Jest czternasta, a ja jestem na czczo nadal i nie wiem czy mam mdłości i zawroty głowy przez to, że jeszcze nie zjadłam, czy przez te leki usypiające.  Cały dzień stracony, a samopoczucie mam koszmarne. Drugi raz bym się na to nie zgodziła...

wtorek, 16 kwietnia 2013

Pierwsze Urodzinki.

    Kubuś już skończył swój pierwszy rok życia. Leci ten czas nieubłaganie szybko na złamanie karku... Jeszcze niedawno wspominałam jak to było z brzuchem takim wielkim chodzić, jak się doczekać nie umiałam, kiedy już nasz synek będzie z nami na świecie, a tu proszę! Już wyrósł nam chłopczyk taki radosny co: 
Na własnych nóżkach dzielnie biega. 
Umie kucnąć, podnieść coś z podłogi i wstać bez podtrzymywania.
I potrafi sam jeść pięknie - to nic, że jeszcze rękami.
Uczy się pić z niekapka, choć nadal uważa, że najwygodniej jest, kiedy mama trzyma butlę z wodą.
Potrafi rączką pokazać czego chce lub czego potrzebuje. 
Usilnie próbuje połączyć dwa klocki lego duplo, ale póki co lepiej mu idzie burzenie już połączonych klocków. 
Potrafi sam kręcić bąka i przewracać strony w książeczce. 
Podryguje i próbuje śpiewać jak słyszy muzykę. 
Z uwagą obserwuje świat i się pilnie uczy przez naśladownictwo. 
Dzieli się zabawkami i jedzeniem, czasem karmi mamę, a czasem pieska. 
Coraz częściej sam przychodzi tylko po to, by się przytulić na chwilę.
Zaczepia jak chce się bawić.
Pokazuje charakterek - mały uparciuch/wrzeszczek.
Popisuje się jak widzi, że ktoś się z niego śmieje.
Ma wielki apetyt, nie odpuści, dopóki nie spróbuje co dobrego akurat je mamusia, tatuś lub ktokolwiek inny.
Bazgrze kredką po kartce.
Ostatnio strasznie się "rozgadał".
Taki już jest duży, ten nasz maluszek. Ma takie mądre i szczere spojrzenie, oby te oczka zawsze tak patrzyły. 

Urodzinki w towarzystwie najbliższych Bubuś spędził wcinając torta i szczerząc do wszystkich kły. A poniżej dowód na to, że szczęśliwe dziecko, to brudne dziecko ;)






piątek, 12 kwietnia 2013

Zawód Matka.

OGŁOSZENIE O PRACĘ

na stanowisko: Matka

- obowiązki:
    karmić i poić, przewijać, myć, ubierać, pielęgnować, zabawiać, troszczyć się, zapewnić opiekę medyczną, pilnować, uczyć, nauczać, prowadzić przez życie, biegać na około dziecka i dopilnować, żeby nie zanudziło się na amen, etc...

- wymagania:
    wykształcenie bez znaczenia, znajomość przynajmniej jednego języka na poziomie komunikatywnym, doświadczenie nie wymagane, umiejętność pracy pod presją czasu, dobra organizacja pracy, umiejętność pracy w stresie i w warunkach ekstremalnych.

- oferujemy:
praca w zespole, możliwość rozwiju osobistego, młoda, rozwijająca się ekipa, niezapomniane doznania
wysokość pensji 0,00 PLN
3/1 etatu
przysługujący urlop: brak





Ps. Powyższe ogłoszenie ma charakter żartobliwy.
Pss. na pewno nie zamieściłam tu wszystkich aspektów matczynego życia... Śmiało, czekam na wasze propozycje :)

poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Niedzielne popołudnie.

     No to co miało wydarzyć się ostatniej niedzieli czekałam już od dawna. W sobotę siedziałam jak na szpilkach. W niedzielę rano biegałam jak poparzona i... się doczekałam.
Na miejsce spotkania przyjechałam podekscytowana i trochę niepewna, zajęłam miejsce, zamieniłam kilka zdań ze wspaniałymi mami i... już koniec. I Spotkanie Mam Blogerek było fantastyczne, pozostały wspomnienia, foty i niedosyt.
Wszystkim wspaniałym mamom dziękuję za wyborne towarzystwo. I oczywiście organizatorkom za możliwość przeżycia tych chwil.

wtorek, 2 kwietnia 2013

Matka polka męczenna.


źródło
  Zapodam od progu powiedzmy przykładem. Powiedzmy - bo przykład nie z życia, a jedynie inspirowany. Spotkanie przyjaciółek, matek dodajmy, przy filiżance napoju imitującym kawę, klachy, plotki i przechwalanki.  Standardowy obraz babskiego popołudnia. Przy czym każda skarży się na dolegliwości bólowe, tudzież inne niekomfortowe niewiadomego pochodzenia, męża brak, bądź takiego co równie dobrze mogłoby go nie być, dziecko diabełka w anielskim przebraniu, masę obowiązków i brak czasu, snu i pieniędzy. Wiem, że czasem ponarzekać sobie trzeba i wygadać, wypłakać, wywrzeszczeć. Ale, czy na prawdę życie większości matek w tym kraju jest tak beznadziejne? Czy to tylko pozory i na pokaz, na siłę udowadnianie swej męki życiowej, bo inaczej matka nie zostanie zaszczycona wzrokiem uznania i pochwalona za dobrze wykonaną robotę. Ja rozumiem, że matka to stworzenie wielozadaniowe i wszechstronne, silna pomimo swej kruchości, twarda, mimo, że równocześnie jest delikatna jest wzorem do naśladowania i postacią najwyżej cenioną w społeczeństwie. Dla swojego dziecka zniesie wszystko, a w potrzebie, nawet auto poderwie pod chmury. I to jest niezaprzeczalnie piękne. Tylko jedno mnie dziwi i wkurza zarazem. Dlaczego matka, żeby była matką cenioną i szanowaną musi być matką cierpiącą? Samotnie wychowującą dziecko na przykład. Lub męczennicą najlepiej, która to bohatersko wychowuje dzieci, zajmuje się mężem, domem i pracuje w dodatku, pomimo swojej uciążliwej choroby. Nie, nie, absolutnie takim matkom nie mam zamiaru umniejszać, bo ich wyczyny na prawdę są godne podziwu, ale one sobie takiego losu nie wybrały, nie prowadzą takiego życia z potrzeby pokazania światu jakimi są bohaterkami, tylko z konieczności, jako odzew na kopniaki jakimi obdarowuje je życie. Dlaczego matki stawiają się obok tych bohaterek i dążą do tego by żyć jak one? By wykazać się bohaterstwem i stać się męczennicą? Skąd takie przekonanie, że jak matka nie ma ciężko, to nie ma dla niej miejsca w szeregu "dobrych matek"? Skąd to przeświadczenie, że skoro matce się jakoś powodzi, dziecko ma "grzeczne" i do tego ma kochającego męża to jest to albo matka z gatunku zakłamanych, albo po prostu ma szczęście, (bo głupi ma szczęście?), że żadnej pracy i wkładu nie włożyła w to, by być akurat tu gdzie jest. Dlaczego tak ważne jest to, żeby inni postrzegali matkę jako bohaterkę, podziwiali i współczuli? Czyżby nacisk otoczenia?